środa, 20 maja 2015

Rozdział 31

Perspektywa Jane:
Wraz z Darcy przyjechałyśmy do Londynu w sprawach służbowych.Oczywiście w samolocie musiała wystraszyć połowę pasażerów.Anglia jest piękna.Niestety jesteśmy tu tylko na dwa tygodnie.Gdy szłyśmy ulicą zapatrzyłam się i wpadłam na jakiegoś chłopaka.
-Przepraszam,bardzo.Zapatrzyłam się.
-Spoko-poszedł dalej.
-Ej on wygląda jak Thor-szepnęła.
-Masz zwidy.
-Zaraz zobaczymy czy to nie on.Ej THOR!-wydarła się na całą ulicę.
Nie wzruszony szedł dalej .
-Mówiłam ci,że to nie on.
-Pewnie udaje.-podbiegła do niego i złapała za ramię.
-Co ty robisz?
-Gadaj,jesteś Thorem.
-Nie.
-To czemu wyglądasz podobnie jak on??
-Głupi zbieg okoliczności, jeszcze jakieś pytania?
-Seriooo zbieg okoliczności?Gadaj no-wskoczyła na niego.
-Jesteś jakaś porąbana!-zrzucił ją z siebie.
-Możesz coś z nią zrobić?-popatrzył na mnie.
-Darcy...chodźmy już.Jest nienormalna,uwielbia Thora z komiksów i zwariowała psychicznie na jego punkcie.
-Zdążyłem zauważyć.
-Przecież to ty jesteś w nim zakochana,a nie ja!!!!
-Daj spokój.Obie wiemy,że on nie istnieje.Prędzej uwierzę,że świnie latają.
-To patrz-rzuciła gumową świnką w twarz chłopaka.
-Jesteś nienormalna!-odszedł.
-Ja?!Wypluj te słowa murzynie! Masz to odszczekać-złapała za jego nogę.
-Jak chcesz-przemienił się w wilka i zawarczał na nią.

-AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA
-Ucisz się-zasłoniłam jej usta ręką.
Wrócił do postaci człowieka-Wystarczy? Dziękuję.
-Czekaj-wyjęła telefon i zrobiła mu zdjęcie.
-Chodź już.Nie mało ci wrażeń?
-Zmień się jeszcze raz w wilka.
-W dupę mnie pocałuj świrusko.
-Ja świruska?!-wyjęła colę i oblała nią go.
-Tak jesteś świruską.
-Palant ze spalonego teatru.
-Gdybym nie obiecał Christoffowi,że przestanę zabijać ludzi,rozszarpałbym cię.
-Taaa nic byś zrobił bez tych swoich kiełek.
-Nara-zniknął.
-Muszę wiedzieć gdzie on mieszka.
-Po co?!
-Światło dzienne ujrzy jutro w prasie nagłówek ''Wilkołaki są wśród nas'',a ty mi pomożesz.
-NIE!
-Tak-złapała mnie za rękę i pobiegłyśmy do kawiarni.Wyjęła swojego laptopa i zaczęła szperać.
-Podać coś?
-Tak,nóż,aby rozszarpać tą wariatkę!
-Ciastko może być?
-Owszem.
-Dobra mam już.Kai Saltzman.Dzisiaj będzie miał nietypowych gości.

-Jesteś nieźle stuknięta.
-Wiem.
Poszłyśmy do hotelu,a Darcy zabrała sprzęt.
Było już późno,gdy dotarłyśmy do jego domu.Nie chcę się w to mieszać ale jestem jej przyjaciółką.
-Zakradasz się?
-Nie wybiję okno jak terrorysta.
-Dobra,pokaż na co cię stać.
Wdrapała się na ścianę i wywaliła szybę.
-To jest napad!
-Znowu ty?Wynoś się stąd.
-Nie-zaczęła demolować mu pokój.
-Bosh dziewczyno co ty odpierdalasz?!
-Kai,co tu się,co to za laska?-do pokoju wszedł blondyn.
-Ona już wychodzi.
-Ja tu zostaję.Chodź Jane.Co tak stoisz?!
Weszłam nieśmiało przez wybite okno.
-Darcy,chodźmy już.To głupie.
-Dosyć tego,dzwonię na policję.
-Widzisz co narobiłaś?!
-Halo?Chciałbym zgłosić włamanie.
-Dzwoń ile wlezie i tak wszyscy poznają prawdę,że jesteście wilkołakami!Było się nie zmieniać przy mnie!

-Tak ona nadal tu jest,tak,dobrze czekamy.
-Ty obłudniku-wyrwała mu z rąk telefon i rozwaliła o ścianę.
-Ej no to nowy Iphone!Przeginasz!
-Kai nie,nie wolno ci.
-Jak je zabiję to nikt się o nas nie dowie!
-Kai,nie.
-Mieliśmy zabijać w ostateczności,a teraz nasza wataha może wyjść na światło dzienne!
-Nie wolno ci.
-Nie jesteś naszym ojcem!
-Ale jestem twoim bratem!
Zrobiła im zdjęcie,gdy ukazali swoje wilkołacze kły.
-Usuń to!
-Spieprzamy-złapała mnie za rękę i wybiegłyśmy z ich domu.
Uciekłyśmy do lasu,który był zaraz obok.
-Usuń to!-za nami pojawił się Kai i złapał mnie.
-Usuń to albo ją zabiję!
-Heej i co się tak spinasz?Puść ją albo roześlę to w jednej sekundzie do wszystkich portali dziennikarskich. -A twoja przyjaciółka umrze.
-Hahah mi też miło jest cię poznać.
-Usuń.
-Dobra-usunęła ale ja wiem,że ma kopię zapasową.
Pchnął mnie na ziemię.
-Ale wiesz,że mam ponad sto kopii?
-A wiesz,że znam wasz zapach i mogę was zabić kiedy mi się podoba?
-No cześć-za nami pojawił się Thor.
Jak zawsze pojawia się tam,gdzie się coś dzieje,a wcześniej nie jest łaskaw się odezwać.
-Jak tam twoja rozmowa z Odynem?
-Wiesz,że od kiedy wiem,iż jestem twoim bratem,coraz więcej ludzi naskakuje na mnie,że jestem tobą?
-Nie ma to jak ta popularność.Słuchaj radzę ci,abyś nie dotykał tej dziewczyny-wskazał na mnie.
-Będę robił co mi się podoba.
-W takim razie zrobimy sobie rodzinną pogawędkę-rzucił młotem,który trafił wilka w brzuch-Nie zadzieraj z bratem.
-Hahah rodziny się nie wybiera,prawda?Ale ja już wybrałem.Nie jesteś moim bratem i nigdy nim nie będziesz-zniknął.
-Myślisz,że chcę nim być?Drugi raz w życiu widzę cię na oczy,a ojciec wyskakuje mi z tekstem ''Oto twój brat Kai'''.Dla mnie jesteś zwykłym tchórzem,znikającym i pojawiającym się wtedy kiedy jest mu wygodnie.
-A ty co się tak gapisz?Leć do tego wilczka,zamieszkajcie sobie w lesie,ale nie chcę was widzieć w Asgardzie.
Tamten nic nie odpowiedział tylko zniknął.Podniosłam się z ziemi i skierowałam w stronę Thora.
-''Dla mnie jesteś zwykłym tchórzem,znikającym i pojawiającym się wtedy kiedy jest mu wygodnie.'' mówiłeś o sobie?!-wykrzyczałam mu w twarz.
-Taa fajne powitanie.
-Chyba raczej pożegnanie.
-Nie widzieliśmy się pół roku,a ty się obrażasz?!
-Zgadnij przez kogo.Pojawiasz się tak sobie na Ziemi i nawet mi nie powiedziałeś!
-Rogers mnie wezwał.
-Czekałam na ciebie te cholerne 6 miesięcy,mogłabym dłużej,a ty masz mnie w dupie,jednak kiedy Ameryka cię wzywa pojawiasz się w mgnieniu oka!
-Ta rozmowa nie ma sensu.
-Wiesz co nie ma sensu?Ty.-złapałam Darcy i kierowałyśmy się w stronę hotelu.
Wiedziałam jak mocno się wkurzył,ale mam to gdzieś.Od dziś nie chcę go znać.

Perspektywa Louisa:
Mieliśmy się już zbierać na próbę,wieczorem mamy koncert,a jak nie przyjdziemy punktualnie to Simon nam nogi z dupy powyrywa.Wyszliśmy tylnym wyjściem z hotelu,aby fanki nas nie zmasakrowały.Nagle przed nami pojawiła się znienawidzona przeze mnie blondynka i jakiś drugi wybryk natury.
-Co wy tu robicie?Ty czasem w Nowym Yorku z Dianą nie jesteś?
-Może ją zabiła?-zakpiłem.
-Zamkniesz się?
-Bo co?!
-Damon,siedź cicho.Diana,owszem jest w Nowym Yorku,ale z Avengersami i chciała,żebyś wiedział. -Avengersami?Hahaha byłem w kinie-parskął Styles.
-Dobrze wiedzieć-zakpił szatyn.
-Nie chcesz wierzyć to nie.
-Ciebie nawet chyba stać nie było na bilet.
-Nie bądź taki do przodu bo ci tyłu zabraknie.
-Zamknijcie się wszyscy!-wrzasnął Liam i pokazał nam jakąś gazetę-Oni mają rację,Avengersi istnieją.
-Magia.
-Eeee,a ty przypadkiem nie masz wizytacji w domu publicznym?-warknąłem.
-A mam,ale blondynka, miała za duży kontakt z verbeną i muszę ją wszędzie zabierać.
-Ale skąd ona zna Avengersów?Jedyne co wiem to,że jej ojciec jest chory psychicznie i uciekł ze specjalnego zakładu.
-Coś cię chyba ta lasecja bajeruje,ludzie bez powodu nie zadają się z superbohaterami.
-A twoja nie lepsza.
-Chcesz w mordę?!
-Owszem-zaczęliśmy się nawalać.
-Macie coś jeszcze nam do przekazania?-spytał Payne.
-Nie... 
-Na ziemię!-pojawili się uzbrojeni goście z FBI.
Zlazłem z Malika i zaczęliśmy przyglądać się całej sytuacji.
-Koniec tego-gościu złapał blondynkę i wbił jej jakiś kołek w serce.
-Nie!Ty wiesz co ty zrobiłeś!?-wyrwał mu kolejny kołek i wbił go w gardło mężczyzny.
-Pozbywamy się intruzów-jakiś drugi wylał na szatyna wiadro pełne fioletowych kwiatów. -Zabolałoby mnie to gdybym nie pił verbeny-wyciągnął kołek z ciała i przebił nim kolejnego mężczyznę.
-Przestań!To nie jest rozwiązanie!
-Oni zaczęli!
-I oni skończą.
-Wycofać się-zniknęli za zakrętem.
Chłopak wziął ciało blondynki na ręce i zniknął.
-Boże,co tu się stało?
-Jeśli chcesz jeszcze żyć,mam dla ciebie radę Malik.
-Oświeć mnie.
-Zostaw tą Davis,ona i jej przyjaciele są niebezpieczni.
-Prędzej odejdę z zespołu,niż to zrobię.
-Okej,rób co chcesz.
Szliśmy w milczeniu jak nagle wpadła na nas jakaś roztrzepana dziewczyna.
-Hej,wy jesteście One Direction?
-Tak,trochę wcześnie przyszłaś,koncert jest o osiemnastej.
-Stella Black,szukam Diany Davis,jesteśmy z tej samej branży,a ona pisze o was artykuł prawda?
-Nie ma jej.
-Jak to?
-Normalnie.-syknął Zayn.
-Dobra,dobra nie spinaj się tak gościu.
-BLACK!Co to ma znaczyć?!Nie wzięłaś moich bagaży!-wydarła się na nią jakaś blondyneczka.
-Nie jestem twoją sługą,pracujemy tylko razem.
-Zdziwisz się-uderzyła ją w twarz.
-EJ co ty sobie myślisz?!-warknął Harry.
-Gówno cię to obchodzi,widzimy się w hotelu Black-prychnęła,poprawiła włosy i odeszła.
-Wszystko ok?-pomogłem jej wstać.
W tym samym momencie jakiś paparazzi zaczął robić nam zdjęcia.
-Ile można czekać?!-pojawił się Cowell.
-Już idziemy.Nara koleżanko.-pożegnałem się z nią i poszliśmy na próbę. 
Perspektywa Diany:
Ta cała sytuacja jest chora.Ja mam swój plan.Jakiś czarnoksiężnik odbierze mi moc i po sprawie,mam to gdzieś czy Avengersi mi pomogą czy nie.Jeszcze ten głupi Iron Man.Ciekawe czy,gdybym nie przechodziła tamtędy,obok Cendrica,czy by mnie poznał?
-No księżniczko,musimy się dowiedzieć gdzie twój dziadziuś.-z przemyśleń wyrwał mnie Stark.
-Może ma ponad tysiąc lat ale i tak jest ładniejszy od ciebie.
-Wątpię.
-Dobra,cicho,namierzyłam go.Jest w Oslo,FBI go przetrzymują.
-Super i co w związku z tym?Zabijcie mojego ojca,będzie po sprawie.
-Myślisz,że to takie łatwe?
-Ratowaliście świat,tak,dla was jest to łatwe.
-Jestem.-w drzwiach pojawił się Thor.
-A ty gdzieś znów był?
-Rozmowa z bratem,wiesz.
-Taa...
-Dobra,ja idę,zaraz wracam.
-Gdzie?
Wzruszyłam ramionami i wyszłam.
Szłam nawet nie wiem gdzie i szczerze miałam to gdzieś.Nagle straciłam równowagę i zrobiło mi się ciemno przed oczami.Zemdlałam.
-Mówię ci to genialny plan.Gdy zjednoczymy siły,zawładniemy światem,ja odbiorę jej moc,będę silniejszy,a ją najwyżej zabiję.Co ty na to?
-Wszystko mi jedno co z nią zrobisz,trzeba zniszczyć wampiry, o mój cel.
-O obudziła się.
-Czego chcesz?!-wykrzyczałam.
-Naszej owocnej współpracy-złapał mnie i wypowiedział jakieś słowa.
W jednej chwili czułam jak grunt mi się wali.Zobaczyłam całe swoje życie w szybkim tempie.Albion zabił moją matkę,Cendric i ja żyjemy w rządzie władzy,mam 22 lata,mój ojciec ma strzelicę,a ja udzielam tam kursów strzelania,mieszkam w Londynie,porwali mnie Avengersi,lecz mój ojciec im przeszkodził.Znam Damona i Quinnciego,poznałam ich na ulicy,nienawidziłam ich.
-Diana nic ci nie jest?Avengersi cię uprowadzili,chcą zniszczyć nasz plan!
-Co...jaki plan?
-Zniszczenia wampirów i rządzenia światem.-po tych słowach jakby całe moje życie się przypomniało.
-Ten świat to taki dodatek.
-Aaaa no tak.Słuchaj wiem gdzie mieszka ten wampir Quinncy,on zna innych,porwiemy ich czy coś.
-Świetnie,łap broń i idziemy-rzucił mi spluwę.
Nagle pojawiliśmy się przed domem O'Hara.
-Improwizuj.
-Cześć?
-No hej,wiesz urządzam taką imprezę przepraszalną,jadę do Czech na stałe i chcę cię przeprosić za te wszystkie złośliwości.
-Spoko-mówił smutnym tonem,ale widać było,że nie chciał okazać swojego przygnębienia.
-To co,weź ze sobą Damona i innych przyjaciół wampirów czy wilkołaków,będzie zabawa.
-Aha.
-Za dwie godziny w tym miejscu-podałam mu kartkę.
-Dzięki?
-Nie ma za co-szyderczo się uśmiechnęłam.
-Wiesz,chyba nie przyjdziemy.
-Łamiecie mi tym serce,chciałam się pożegnać,to moje ostatnie chwile w Londynie i Stanach. -Przecież ty nawet mnie nie lubisz.
-Było minęło,wiesz czuję,że zaraz nastąpi nowy rozdział w moim życiu,nie chcę mieć wrogów w tamtym rozdziale.
-Powodzenia.
-Wpadnijcie choć na pięć minut.
-Zobaczę mam coś do zrobienia,to bardzo ważne. 
-Jak zawładniemy światem,spróbuj swoich sił jako aktorka.
-Dzięki.-pojawiliśmy się w magazynie.
-Masz tu parę zaklęć,tak na wszelki wypadek jakby coś ci zrobili.To jest na nietykalność,to na znikanie ran,to na zawalenie pomieszczenia,a to na eksplozję danej rzeczy czy miejsca.
-Okej,rozumiem.
Czekaliśmy dwie godziny,aż zjawili się.
-Widzę,że wszyscy w komplecie.
-Ta,ale tylko na chwilę,nie rób sobie nadziei-syknął Damon.
-Witajcie przyjaciele-światła zgasły,a w pomieszczeniu pojawiło się z ok.1000 kołków i wszędzie rozlana verbena czy tojad.
-Aaaaaaa!-zawył Quinncy-Wiedziałem,że mnie nie lubisz!
-Nie mogę-nie mogę oddychać... -Christoff!Dobra co wy chcecie tym osiągnąć?!
-Shasa zaraz tu będzie,chcesz przetestować broń?-spytał Cendric.
-Jasne-wymierzyliśmy bronią w każdego ''gościa''
-Miło.
-Bardzo-wystrzeliłam sobie dwie kule w sufit.
-Dobrej jakości.
-Więc co chcecie?Torturując mojego kolegę i dwóch przydupasów?
-Czego mogą chcieć najsilniejszy czarnoksiężnik i najsilniejsza czarownica na świecie?
-Strzelam,że władzy,ale po co wam my, nie buforuję.
-Kiedy Shasa wyplemi wszystkie wampiry,nawet Klausa,przecież nikt nie jest całkowicie nieśmiertelny,żadna istota się nam nie sprzeciwi.
-Dobra,macie chociaż jakieś krzesełko?Stuletnie nogi to nie to samo co dwudziestoletnie.
-Za duże wymagania,oj za duże.
-Dobra, mogę postać.
-A gdzież twoja siostra co?
-FBI postanowiło pozbyć się wampirów.
-Mieszańce podobno są nieśmiertelne,ale jeśli są wytworami Kalusa,to marny ich los.
-Ah jakiś ty znawca,ciekawe czemu to FBI postanowiło zająć się,również czarnoksiężnikami i czarownicami?-popadliśmy w pusty śmiech.
-A ja wiem?Idioci porywają się z motyką na słońce.
-Córciu pamiętasz jak byliśmy na strzelnicy?Może teraz zrobimy sobie żywe cele?
-Jesteś wredna,ale nie aż tak.
-Kiedy przyjdzie Shasa,nie chce mi się na nich patrzeć.
-Przykro mi,że musiałaś czekać.-pojawił się wspomniany.
-Nie ważne,skoro już jesteś,mogę iść.
-Idziemy córa,mam nadzieję,że cię nie zawiodłem Shaso.
-Nie zgrywaj się przyjacielu, spisałeś się wręcz wybornie.
-Do następnego razu-pojawiliśmy się w Londynie przed moim domem,który ojciec mi załatwił.
-Widzimy się jutro z rana na strzelnicy.
-Oczywiście-pożegnałam się z nim i weszłam do domu.
Perspektywa Taylora:
"Wampiry to jeszcze pikuś, poznałem świat czarownic, czy wilkołaków, są częścią jakiejś układanki biologicznej. Ale nie udało mi się dowiedzieć czegoś więcej, krypta jest silnie strzeżona, nie zdobędę pierścienia"-usłyszałem pukanie do drzwi. Zerwałem się z krzesła i ruszyłem ku ich stronę, otworzyłem je.
-Cześć, masz czas?-zapytała blondynka-Mam chińszczyznę-wyciągnęła zza pleców reklamówkę. Jedyne co zrobiłem to rzuciłem jej uśmiech i machnąłem ręką w geście "wejdź". uśmiechnęła się i skorzystała z zaproszenia, totalnie się rozgościła, weszła do kuchni wyciągnęła z szafki talerze i sztućce.
-Nad czym pracujesz?-zapytała przeglądając papiery,które zostawiłem na stole w jadalni-Ciała wyssane z krwi-przeczytała na głos.-Historia, jak z horroru, ale mój chłopak jest dzielny-zaśmiała się-Serio, nie boisz się trochę?
-Nie, a powinienem?-powiedziałem ukrywając zakłopotanie, miałem iść po pierścień i jak zawsze Ava przychodzi nie w porę, w ogóle nie powinna dowiedzieć się o całej sprawie-Dobra nieważne, miałem coś zrobić.
-Mogę ci pomóc? Poradzę sobie-no i klops, nawet jak spróbuję ją okłamać ona zaraz będzie o tym wiedziała i jeszcze się o to obrazi.
-Muszę przeszukać katakumby, to paskudna okolica, z resztą jak możesz zauważyć mordy zostały dokonane tylko na kobietach-zniechęcałem ją-Nie chcę cię stracić.
-Dam radę, chodź.
-Dobra-w co ja ja pakuję?
Chwilę później znaleźliśmy się na miejscu. Zabrałem ze sobą latarkę, klucz i medalion dla Avy, nie puściłbym jej tam bez niego.
-Co mam robić?-stanęliśmy przed wejściem do krypty.
-Załóż to i zostań tutaj, jeśli coś usłyszysz, co mogłoby ci zagrozić uciekaj, masz kluczyki do auta, ja sobie poradzę-dałem jej wisiorek i cmoknąłem w policzek-Pamiętaj coś co może coś ci zrobić uciekaj.
-Dobrze-przytaknęła i zapięła wisiorek-Tylko wracaj szybko, jest ciemno,zimno i mrocznie.
-Miałaś się nie bać.
-Nie boję się!
-To dobrze-wsadziłem klucz do zamka i pchnąłem dość mocno drzwi, były stare, drewniane i strasznie skrzypiały. Pomachałem Avie i ostrożnie kroczyłem po wąskich schodach prowadzących do katakumb. Korytarz był ciasny. Wilgotne i cuchnące powietrze niesione przez jakby delikatny wiatr, gdzieś musiało być drugie wejście, które zostało otwarte. Po minucie wstąpiłem na drogę, coś chrupotało z każdym krokiem, włączyłem latarkę i zobaczyłem, że kroczę po ludzkich kościach, smród...on był podobny do tego jakim charakteryzuje rozkładające się ciało. Z trudem powstrzymywałem się od zwymiotowania, szedłem coraz szybciej, żeby przejść tę całą "rozkładnię", potknąłem się i wylądowałem twardo na betonie, ślad ludzkich czaszek i kości, właśnie tu się urywał. Pomieszczenie było okrągłe, prowadziło do niego 8 innych dróg. Na środku stała kolumna, a dookoła niej 4 kolumn długości połowy tej środkowej. Na każdej mieściły się małe drewniane, czarne skrzynki. Kredą były na nich wypisane zapewne to co znajduje się w środku, zapisane były runami, więc zupełnie niczego się nie doczytałem. Obejrzałem je dokładnie, na jednej był znak nieskończoności, otworzyłem ją i zobaczyłem w niej pierścień, z fioletowym kamieniem. 
-Czuję twój zapach...-usłyszałem gdzieś w głębi korytarzy, wyciągnąłem pierścień z podstawki i zacisnąłem go w pięści-... strach i poczucie, że może jednak coś cię uratuje...-zamknąłem skrzynie odstawiłem na miejsce, wsadziłem pierścień na jeden z palców i ruszyłem w stronę korytarza z, którego trafiłem do pomieszczenia-Zabłądziłeś?-usłyszałem za sobą, odwróciłem się, ta blondynka, która przedtem darowała mi życie. Złapała mnie za gardło, w tym momencie myślałem tylko o Avie, o tym czy udało jej sie uciec, lub uniknąć spotkanie z jakimkolwiek wampirem-Nie ładnie tak myszkować, mama cię tego nie nauczyła?-uderzyła mną o ziemię z taką siłą, że myślałem, iż połamała mi wszystkie kości. Teraz myślałem o tym czy pierścień aby na pewno zadziała. Uniosła mnie z powrotem-Nie myśl, że na siniakach się skończy-teraz jednym szybkim ruchem skręciła mi kark.
Perspektywa Avy:
Czekałam na Talyora, dookoła roiło się od suchych i martwych roślin. Czarownice związane są z ziemią, czują każdą żywą roślinę, tutaj tego nie czułam, dobijało mnie to. Od zawsze kochałam przyrodę i to uczucie, każde tchnienie, każdej rośliny. Nagle usłyszałam krzyk.
-Taylor?-pchnęłam drzwi, a one zaskrzypiały-Taylor!-zbiegłam po schodach,przecisnęłam się między kolumnami i zobaczyłam wąski korytarz, ruszyłam nim w głąb katakumb, w pewnym momencie kopnęłam latarkę, podniosłam ją. Na podłodze było pełno kości i czaszek, powstrzymywałam się o wrzasku. Wyczułam obecność, czegoś co już dawno zginęło i właśnie podpija mojego chłopaka.
-Phoematos manex un domo hax fero adiuvex phoematos manex phoematos manex un domo hax fero adiuvex!
-Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!-wrzasnęła i upadła na kolana-Przestań! Przestań!-zniknęła.
-Taylor!-podbiegłam do jego ciała-Żyjesz?!Taylor!-złapałam go za rękę-Masz pierścień...dobra-otarłam łzy i złapałam za jego nogi-może cię trochę boleć, ale ty i tak teraz tego nie poczujesz-ciągnęłam go za sobą i z trudem wciągnęłam po schodach, potem było już z górki, wsadziłam zwłoki do auta, zabrałam domu. Zostawiłam Sandersa na kanapie i zabrałam się za sajgonki, które mieliśmy zjeść tego wieczoru.
*********************************************************************************
Czytasz=komentujesz!
Daje to motywacyjnego kopa w dupę,więc nie zapomnij!
SoMe&LenaX


Rozdział 30

Perspektywa Thora: 
A taki miałem spokój.Czy Kapitan sam sobie nie może poradzić z tym idiotą Shasą?!Pojawiłem się przy domu jakiś ludzi w Londynie. 
-Jak mogłaś ty suko!-popchnął ją. 
-Ej!Ładnie to nazywać tak dziewczyny?!-pojawiłem się obok nich,użyłem młota,a koleś odleciał parę metrów w tył. 
-Nie masz pojęcia co zrobiła,nie powinno cię to obchodzić-podbiegł do nich w wampirzym tempie -Od dzisiaj,nie jesteś moją siostrą-zniknął. 
-Miło mi-schowałem młot. 
-Ta mnie też-wyciagnęła telefon i wysłała komuś sms. 
-Pewnie nie uwierzysz,że rozmawiasz z Avengersem... 
-Ta,a ty nie uwierzysz,że rozmawiasz z maszyną do zabijania. 
-Wampir czy wilkołak?Może czarownica od Davisa? 
-Bezwzględny krwiopijca-złapała przypadkową dziewczynę-Paraliż od pasa w dół i przekręcenie karku, no i śmierć-wykonała wszystkie ruchy,które opisała. 
-To ja tu ratuję ten wasz żałosny świat,a wy się zabijacie nawzajem? 
-Tak już jest drogi...przepraszam nie usłyszałam imienia.
-Swoją drogą ta dziewczyna była ładna,mógłbym się z nią umówić-zmieniłem temat. 
-I tak jestem od niej ładniejsza-fuknęła i odrzuciła włosy do tyłu-Rebecca jestem-wyciągnęła do mnie rękę. 
-Thor. 
-Ten gościu od młotka,tak? 
-Jeżeli tak chcesz sobie to nazwać to tak.Jestem gość od młotka,a ludzie znają mnie tylko z komiksów i durnych filmów ale nikt nie wie,że tak naprawdę istnieję i jestem w stanie zniszczyć ten świat podobnie jak moi kumple-w moim głosie zabrzmiał wyraz chęci zabicia każdego kto stanie mi na drodze. 
-Powiem ci,że na żywo wyglądasz lepiej niż w komiksie. 
-A ty wyglądasz lepiej,niż te dracule na obrazach.  
-Ta,ma się te urodę.Trzy tysiące lat już za mną. 
-A wy co się tak gapicie?!Młota w życiu nie widzieliście?Wyjazd,już-ludzie rozbiegli się w sekundzie. 
Nagle dostałem wiadomość od Rogersa. 
-Czego on znowu chce?!-zapaliłem się ze złości. 
-Oddychaj,nie chce spłonąć przy tobie żywcem. 
-Po jaką cholerę mieszał się w sprawy z tą gnidą Shasą?!Musi teraz ratować dupę jakiejś lasce i oczywiście potrzebuje mojej pomocy! 
-Olej go,chodź na kawę czy coś.Nie będziesz mu,przecież dupy ratował,namącił niech sam to naprawia. 
-Lubię cię.Ale na kawę raczej nie pójdę...wolę ostrzejsze klimaty.Byłaś kiedyś na środku oceanu podczas sztormu? 
-Nie ale podpaliłam kościół w czasie mszy,ludzie tak śmiesznie z niego uciekali. 
-Sorry obowiązki wzywają-zniknąłem. 
Przebrałem się w ludzkie ciuchy,bo oczywiście ludzie będą patrzeć na mnie jak na debila.Szedłem sobie ulicą i nagle poczułem energię z Asgardu.Popatrzyłem na jakiegoś kolesia,który dziwnym trafem był do mnie łudząco podobny.Muszę go sprawdzić. 
Perspektywa Nialla: 
Dotarliśmy już do Bangkoku,próbę mamy o trzynastej,a koncert o osiemnastej.Postanowiłem,że zaproszę Alicię na randkę.Zapukałem do jej pokoju. 
-Mogę wejść? 
-Cześć,jasne. 
-Wieczorem mamy koncert ale tak sobie pomyślałem...ty+ja+plaża=randka. 
-Hmmm,dlaczego plaża mnie nie zaskoczyła?-zaśmiała się. 
-Bo to Bangkok. 
-Daj mi 10 minut. 
-I tak ładniejsza już nie będziesz-złapałem ją za rękę i wybiegliśmy z hotelu. 
Po drodze zaatakowali mnie fani ale uciekłem im.Dotarliśmy już na plażę.
-Co robimy? 
-Czujesz to? 
-Nie...,a co? 
-Zapach wody,piasku-upadła na piasek wzięła głęboki oddech i zamknęła oczy.
-Kocham to. 
-No tak jesteś syreną,głupek ze mnie. 
-Ale uroczy głupek-zaśmiała się i przekręciła na brzuch.Podparła ręką twarz,a drugą zaczęła rysować coś w piasku. 
-Co rysujesz? 
-Nic konkretnego,hah jak byłam mała siedziałam z mamą na plaży i odciskałyśmy muszelki w piasku. 
-Aaa,jak ja byłem mały to sypałem piaskiem innym plażowiczom w oczy.A oni mnie przeklinali i uciekałem.
-Brawo,debilu. 
-Obrażam się-odwróciłem się do niej plecami. 
-Okres masz?Daj spokój,kupię ci loda. 
-Dobra,ale chcę truskawkowo-czekoladowo-miętowego dużego loda,w chrupiącym wafelku z bitą śmietaną,posypką i wisienką. 
-Ty zapraszasz na randkę,ty stawiasz. 
-Nie powiem z czym mi się skojarzyło-wybuchłem śmiechem. 
-Zboczeniec-zaśmiała się. 
-Cześć ty jesteś Alicia?-nagle na horyzoncie pojawiła się niska brunetka. 
-Tak,coś si... 
-Potrzebuję twojej pomocy!Mój brat umiera,a ty jesteś syreną prawda?Proszę pomóż mi! 
-A kim jest twój brat,że tak spytam? 
-Avengersem,słuchaj jeśli on umrze,nie wybaczę sobie tego. 
-Avengers?Hahahaha,fajny żart. 
-Zamknij się!-wrzasnęła i odepchnęła mnie,swoją mocą. 
-O ja pierdziele,znam cię z komiksów!Jesteś Scarlett Witch? 
-Albo Wanda,jak kto woli,to co pomożesz mi?-skierowała te słowa w stronę Alicii. 
-Tak.
Perspektywa Diany:
Wstałam dość wcześnie i rzuciła mi się w oko najnowsza gazeta.Farley O'Hara jest szukana przez FBI?!Ubrałam się w to:
i wybrałam jej numer.
-Farley?!
-Tak.
-Oglądałaś może wiadomości czy gazety?
-Tia,ta mała powiedziała tym dziwakom,a oni uwierzyli.
-Dziwakom?FBI cię szuka!
-Dziwakom,kto wierzy w wampiry?
-Ja.
-Najwy...-usłyszałam trzask szkła.
-Farley O'Hara?
-Tak.
-Pójdzie pani z nami-rozłączyła się.
-Mówiłam!
-Co znów?-do pokoju wszedł Zayn.
-Jadę do Nowego Yorku.
-Jak?
-Normalnie,wracam na koncert-wzięłam rzeczy,sprawdziłam samolot i pobiegłam na lotnisko.
Gdy dotarłam do miasta,udałam się do jednostki FBI.
-Czegoś pani szuka?
-Diana Davis,dziennikarka BBC News,jestem służbowo,muszę zadać Farley O'Harze parę pytań.
-Dobrze,ale tylko na chwilę.
Weszłam do jej celi.
-Mówiłam ci,ale robiłaś sobie ze mnie jaja.
-Nic na mnie nie mają.
-Gdyby tak było to byś tu nie siedziała,wśród kołków i verbeny.
-Osłabia moją moc,nie wydostanę się za pomocą wampirzej siły,a proces usychania trwa od 1 miesiąca bez soku.
-Udawaj,że robię z tobą wywiad bo ten gościu się gapi.A co jeśli zaczną robić na tobie testy i serio coś znajdą?Oni nie są tacy głupi,widocznie znają się na wampirach.
-Wiesz internet jest skarbnicą wiedzy.
Nagle zadzwonił mój telefon.Myślałam,że to Malik.
-Ja pierdziele tak się stęsknił?!-wyłączyłam telefon-Nie pytaj.Uroki bycia dziewczyną Malika.
-Uhuhu długo mnie nie było?

-On jedyny uważa,że mam coś takiego jak uczucia.
-Dzięki-fuknęła.
-Nie udawaj,słyszałam jak rozmawiałaś z Rogersem."Diana i wrażliwość?Nie rozśmieszaj mnie" -Nie ma człowieka,bez uczuć,nawet nadistoty.
-Nie jestem człowiekiem,ani nadistotą.Jestem suką i każdy o tym wie.
-Nie będę cię przekonywać,że jest inaczej,bo i tak to do ciebie nie dotrze.Ale jesteś wrażliwa i jak chcesz to nawet życzliwa i uprzejma.
W pewnej chwili ścianę rozwaliła Natasha i powaliła ochroniarzy.
-Potrafisz łaskawie odebrać telefon?!-warknęła na mnie.
-Taa kurwa,a od kiedy to Czarna Wdowa korzysta z telefonu?
-FBI wie nie tylko o wampirach,ale o czarownicach także.Cendric puścił farbę do jakiegoś typka.Albion został zabrany do więzienia,nie wiem którego ale musimy się stąd zabierać.
-Chodź-złapałam blondynkę za rękę.
Nagle jakiś ochroniarz strzelił w stronę Farley,jakiś idiota bo na wampy kule nie działają,ale oberwałam ja.
-Chcesz krwi?
-Nie,jak mam zdychać lepiej teraz.
-Uśmierzy ból.
-Trudno.Ona też oberwała i żyje.
-Taaa,kule Cendrica są serio mocne.A teraz zabieramy się.
Pojawiliśmy się niedaleko Statuy Wolności.
-Dajcie spokój.Mam rozwiązanie.Jakiś czarownik odbierze mi moc i po sprawie.
-Twoja moc jest potężna,gdybyś chciała mogłabyś zniszczyć ten świat.
-Mam to w dupie,nie chcę mocy.
-Cendric chce zawładnąć światem,Albiona zabrali.Zostajesz z nami,a ty lepiej znikaj zanim FBI cię sprzątnie.
-Muszę czekać,aż moc się zregeneruje,to nie jest takie proste.
-Powiedz Zaynowi gdzie jestem.
-Chyba śnisz.
-Zamknij się Romanoff.On musi wiedzieć,najwyżej nie uwierzy,ale MUSI wiedzieć.Powiesz mu?
-Tak.
-Jest w Bangkoku,hotel Viva Sta,pokój 125,zrób to przed koncertem.
-Dobra.
-Witam drogie panie.
-Cześć Salvatore,dłużej się nie dało?
-Wiesz korki-zaśmiał się.
-Jak nie wrócę,to oznacza,że nie żyję.
-Przyjdziemy na pogrzeb,chodź Far.
-Rogers,Stark i Thor już są w umówionym miejscu,spadamy-pojawiłyśmy się w bazie Avengersów.
-Starka i Thora chyba jeszcze nie znasz.
-Znam,z komiksów-zakpiłam.
-Ha,ha,ha.
-Dobra.Cendric chce nas zabić,a Albiona złapali.Ale my...zniszczymy go pierwszego.
Perspektywa Kaia:
Christoff,strasznie chce przeprosić tę laskę z klubu,chyba mój braciszek się zakochał.Najgorsze jest to w kim się zakochał.Farley jest narzeczoną Klausa,w trakcie swojego życia pomogłem uciec Katherinie i dla Mikaelsona to jest zadrada,słusznie,szczerze?Nie chcę się na niego natknąć. Zabrałem brata i wróciliśmy do Norwegii,odpuścił sobie polowanie na moją głowę,a skoro jestem w Londynie,ma mnie jak na talerzu.
-Ej gościu,nie jesteś czasem z Asgardu?-zaczepił mnie jakiś koleś.
-Nie?
-Serio,masz w sobie energię stamtąd.
-Hahah śmieszny jesteś.
-Serio?-wyjął młot,walnął nim o ziemię i rozległ się niesamowity huk-Nadal jestem ''śmieszny''?
-Dobra, nie ważne, nara.
-Żadne nara,jak jesteś z Asgardu to idziesz ze mną-złapał cię za ramię.
-Gościu, zostaw mnie nawet nie wiem co to jest Asgard!
-Będziemy w niej za 1,2,3...-pojawiliśmy się w jakimś dziwnym miejscu
-Gdzie my jesteśmy?
-W Asgard.
-Dobra, teraz wiem co to jest, ale po co tu jesteśmy?
-Skoro jesteś stąd,trzeba ustalić ktoś ty.
-Nie jestem stąd.
-Doprawdy?Nie kłóć się z przyszłym królem.
-Nie jestem stąd.
-Jesteś.Nie powtarzaj się,brzmisz jakby cię ktoś nakręcił.Ja mówię,że jesteś i koniec.
-Ta,mogę wrócić do Londynu?Śpieszy mi się.
-Nie.-znaleźliśmy się w pałacu
-Porywanie ludzi jest karalne-fuknąłem.
-Jak cię fuknę to nie wstaniesz!
-Nie bądź taki agresywny.
-Cisza!-podszedł do mnie król-Ktoś ty?
-Saltzman.
Popatrzył mi w oczy,nie ukrywam,trochę mnie to skrępowało,tylko dziewczyny to robiły...
-Kai!Boże,to ty!-uścisnął mi dłoń.
-Ha...haha...kim jesteś?
-Odyn,debilu.
-Emm,Thor to jest twój brat Kai.Myślałem,że zginąłeś na wojnie!
-Ta-podrapał się po głowie.
-Nie wierzysz?Daj tu rękę-wskazał na jakiś panel w ścianie
-Spoko,co mi szkodzi-wykonałem jego polecenie.
-Mówiłem,że jesteś moim synem.
-Kiedy?
-Przed chwilą.
-Mój ojciec zginął na raka,trzy lata temu-powiedziałem zmieszany.
-Jeżeli on ma być częścią mojej rodziny,to ja się z niej wypisuje.
-Ja też,mogę?
-Wypluj te słowa!-zapalił się ze złości.
-Nigdy.-zniknął
-No to chyba na mnie pora,gdzie jest wyjście?-nadal próbowałem się stamtąd wymiksować.
-Nie ma wyjścia-pojawił się jakiś koleś-Jaki paszczur,mogę go zabić?-zakpił.
-Jeśli tak stąd wyjdę, to jasne-drążyłem temat, to wszystko było takie dziwne,jestem wilkiem z Norwegii,a nie bogiem z Asgardu,ale ta sytuacja jest dość intrygująca.
-Loki,lepiej znikaj!Co was dziś trafiło?
-O Thor się wkurzył?Pewnie poleciał do tej swojej laski.
-Laski?!
-To ty nie wiesz?Ma dziewczynę,tam na Ziemi.Ładna,ale zabiłbym ją,jak każdego.
-CO?!WYDZIEDZICZAM GO!
-Hahaha,hej bracie-zwrócił się do mnie.
-Nie jestem twoim bratem-za swojego brata uznaję tylko Christoffa,na pewno facet,którego poznałem trzy minuty temu nim nie będzie.
-Serioo,ojciec może jest wnerwiający,ale nie jest głupi,zna się na rzeczach.
-Nie wiem jak,ale jestem z tej rodziny,nie podoba mi się to za bardzo,mogę wrócić na ziemię?
-Nie wiem,radź sobie sam,ja idę knuć plany zagłady-zniknął.
-Wybacz,że to tak wyszło,jak spotkasz gdzieś Thora,powiedz mu,iż ma niezwłocznie się tu zjawić.
-Spoko.
Nagle pojawiłem się na środku ulicy.W tłumie wypatrzyłem zdezorientowanego Christoffa i podbiegłem do niego.
-Cześć,długo czekałeś?
-Nie-odpowiedział-Chodźmy już lepiej do Farley.
-Dobry pomysł-odeszliśmy od tego dziwnego miejsca, do którego nie zamierzam wrócić.
******************************************************************
Czytasz=komentujesz
SoMe&LenaX



niedziela, 17 maja 2015

Rozdział 29

Perspektywa Taylora:
Po całym zdarzeniu długo nie mogłem zasnąć. Zerwałem się z łóżka i jeszcze raz wysypałem zawartość koperty na biurko, tym razem w moim prywatnym gabinecie. Teraz wyleciał z niej przedmiot, wyglądał na naszyjnik, wisiorek, obracałem go między palcami i oglądałem z każdej strony. Złapałem kartkę zatytułowaną "Naszyjnik" i rozwinąłem ją.
"Ostatnia ofiara miała na szyi ten naszyjnik,był na nim kawałek spalonej jakby skóry.Fioletowy kamień, przypominał mi kolorem pewien kwiat po długich poszukiwaniach znalazłem informacje na ten temat. Verbena-osłabia wampirzą moc,pali ich skórę i chroni przed hipnozą.Z informacji,które uzyskałem od tajemnego informatora dowiedziałem się trochę na temat wampiryzmu. Słońce ich pali, jednak czarownice postanowiły im pomóc i skonstruowały specjalne przedmioty, chroniące przed promieniami UV. Zwykle to pierścionek lub naszyjnik, czasami bransoletka. Są osłabiani przez wcześniej wymienione kwiaty, nienawidzą słońca i piją krew by przetrwać. Jeszcze jedno...pierścień, który chroni ludzi przed śmiercią z rąk nadprzyrodzonej istoty, jest w skrzyni, pod katakumbami Mikaelsonów...Klaus i jego rodzeństwo, tylko oni mają klucze, póki co nie udało mi się ich od nich dostać...on, Klaus, jest jakiś dziwny, podejrzewam, że jest jednym z nich, z wampirów..."-tutaj kartka została przerwana na pół. Tak, miałem ten naszyjnik w kopercie, a ją przy sobie, dlatego nie udało jej się zmusić mnie do tego, żebym zapomniał o zdarzeniu.A to co wypadło z jej kieszeni, tak teraz coś sobie przypominam, coś wypadło z jej kieszeni. Coś złotego, błyszczącego, dopiero teraz przypominam sobie, że coś takiego było. Zerwałem się z krzesła, naciągnąłem na siebie kurtkę i pobiegłem do miejsca, w którym zostałem zaatakowany. Wyciągnąłem telefon i poświeciłem nim sobie, szukałem, miałem wrażenie, że wymacałem każdy skrawek podłoża, aż w końcu wymacałem coś znajomego, tak to klucz.Jeśli to jest jej to tu wróci, zabije mnie, wiem, że na co dzień jestem dość odważny, ale i za młody na śmierć.W pośpiechu wróciłem do domu, nawet w nim nie czułem się już bezpiecznie.
Rzuciłem klucz na biurko,zaparzyłem sobie kawę i postanowiłem przeczytać wszystkie,zapiski Paula.
Perspektywa Diany:
Mało pamiętam z wczoraj.Z początku impreza wydała się nudna,ale po 23 rozkręciło się na maksa.Jedyne co kojarzę to chwile z Zaynem.Tego nie da się zapomnieć...Bosh co się ze mną dzieje?!Musieliśmy wstać o czwartej rano,a godzinę wcześniej wróciliśmy z klubu,więc trochę słabo.Na lotnisku poszłam w stronę toalet,a tam zastałam Natashę.
-Czego wy znowu chcecie?Zaczęło się powoli układać,a ty mi pewnie powiesz,że ojciec gdzieś tu jest.
-Dostaliśmy wiadomość od Albiona.
-Wolałabym nie czytać.
-Jak chcesz.Jakby co jesteśmy w Nowym Yorku,w naszej bazie.
-Okej,raczej nie zajrzę.
Rudowłosa zniknęła w mgnieniu oka,aby przypadkiem ktoś jej nie zobaczył.Od wczoraj media huczą o istnieniu Avengersów.
-Ładna-rzucił Zayn.
-Toaleta męska jest w drugą stronę,a ta laska nie jest dla ciebie.
-Zazdrosna?
-Może-posłałam mu oczko i poszłam do reszty.
Mam nadzieję,że Farley da mi spokój,bo jak kolejny raz zobaczę ryj tej świni to się chyba powieszę.
-No mała jutro w Bangkoku jest gala nagród,idziesz ze mną?-spytał zawadiacko Styles.
-Mała to jest twoja pała.
-Ona idzie ze mną-Malik zaczął się przymilać.
-A co wy parą jesteście?
-Tak,bo co?
-Louis!Idę już na samolot do Londynu-krzyknęła Eleanor.
-Czekajcie,muszę się pożegnać z El.
-Dobra.
Kiedy Tomlinson już to załatwił,weszliśmy na pokład samolotu.Usiadłam sama ale Zayn musiał się dosiąść.
-Unikasz mnie moja droga.
-Tak.Usiadłeś tu specjalnie.-warknęłam
-Uwielbiam jak się wkurwiasz.
-Spierdalaj-zaczęliśmy się nawalać.
Nagle dostałam wiadomość z jakiegoś dziwnego numeru.
-Czekaj.
Nadawcą był mój tatusiek.
''Gdybyś nie była wredną suką bez uczuć...ten obrazek miałby miejsce w twoim życiu''
-Taa ciekawe,może w grobie-tak się wściekłam,że wywaliłam telefon przez okno w samolocie.
-Zwolnili cię czy co?
-Może.Telefon się odkupi.Mam pytanie.
-Jakie?
-Jestem wredną suką bez uczuć?
-Nie.
-Kłamiesz.Nawet moja była przyjaciółka twierdziła,że nie mam czegoś takiego w sobie jak wrażliwość czy współczucie.
-To prawda,zrobiłaś się wredna od kąt Perrie i Stephan nas porwali ale nie jesteś suką.Jesteś moją dziewczyną.A jeśli ona tak mówi to znaczy,że nie była twoją przyjaciółką.Choć przyznaję,lubię jak się na mnie wkurwiasz-rozwalił mi fryzurę.
-Uważaj,Liamowi zostało jeszcze trochę tej farby.
-Jak to zrobisz to obudzisz się łysa.
-Ojej,jak się boję.
-AAAAAAAAAAAAAAAAA!!-stewardessie upadła łyżeczka,tuż obok Liama.
-Zabierz,to pani!
-Fobię pan ma?
-TAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAKKKKKKKKKKKKKKK!
Cały samolot wybuchł śmiechem,nie dziwię się.Gdy dotarliśmy na miejsce było mega gorąco,chyba z czterdzieści stopni.
-Boże,jak gorąco-lamentował Niall.
-Jak dla mnie git,fale na mnie już czekają.
-Taa...-nagle zobaczyłam postać podobną do Albiona-widziałam go pierwszy raz w życiu,więc nie byłam pewna czy to on.
Podbiegłam do niego.
-Co ty tu robisz?
-Nie chciałaś mojej wiadomości.
-Tak,i co z tego?
-Chcesz mieć normalne życie?Gdy inny czarnoksiężnik odbierze ci moc,Cendric cię nie zabije.Przemyśl to-zniknął.
Cały czas słyszałam jego wypowiedź w głowie-''Cendric cię nie zabije'.
Perspektywa Nelly:
Nie dość,że muszę być w tej cholernej trasie Gówno Direction,to jeszcze moja nauczycielka jest mega pojebana.Oni sobie idą na miasto,a ja uczę się pieprzonej matmy.
-Zrób 34 zadanie,a ja zaraz wracam-chrząknęła i wyszła z pokoju.
Zajebiście,mam trochę czasu,żeby zwiać.Ubrałam się w to: i wyszłam z hotelu.Po drodze zwinęłam komuś stówę i poszłam do Subwaya.
Gdy wracałam,weszłam do jakiegoś ciemnego zaułka w,którym widać było jakiegoś dziwnego gościa.Jak to ja-zaczęłam go podsłuchiwać.
-Farley,Farley,Farley O'Hara.
-Aha?
-Słyszałaś już najnowsze wieści?
-Nie.
-Moja córka za dokładnie dwie minuty popełni samobójstwo,jak myślisz w jaki garnitur mam się ubrać na pogrzeb?
Rozłączyła się,a on ponownie zadzwonił.
-Proponowałbym czerwone kwiaty na grób.Już to widzę.Diana Mary Davis-wierna rodzina.Przyjaciół z tego co wiem to ona nie miała.
Kolejny raz się rozłączyła.Gościu wypowiedział jakieś słowa,a na ziemi pojawiło się zmasakrowane ciało tej szmaty.Następnie wybrał jakiś numer.
-Mam dla ciebie transmisję na żywo-pokazał kamerką zwłoki tej laski.
Po drugiej stronie usłyszał tylko szloch.
-Jeszcze minutę temu by żyła.Było się nie rozłączać.
- Ciesz się,że nie umiesz czytać w,myślach,dobrze wiesz,że zmusiłeś mnie,wyciągnąłeś to co dla mnie najważniejsze.
-Czarnoksiężnicy potrafią wszystko.
-OJCIEC?!-pojawiła się Diana z całym zespołem.
-Nienawidzę cię Cedric,zmusiłeś mnie do wbicia,noża w plecy przyjaciółce,gdyby nie hipnoza Shasy to nigdy bym się nie zgodziła,czuje się jak zdrajca,czuje do siebie samej obrzydzenie-telefon był na głośno mówiącym,było słuchać że blondynka,wykrzykuje te słowa przez łzy,następnie było słychać tylko dźwięk rzuconej słuchawki.
-Ojej,zobaczymy się jeszcze córeczko-zniknął,a wraz z nim hologram.
-Co to był za koleś?-syknął Horan.
-Jej ojciec i czarnoksiężnik,głuchy jesteś?!
-Nelly,nie wtrącaj się.
-Jej ojciec,druga najbardziej znienawidzona przeze mnie osoba która zmusiła,mnie abym wbiła nóż w plecy przyjacióe przepraszam Popełniam błędy ale gdy przepraszam mówię serio.
-Jestem wredna ale,gdy się wkurwiam mówię serio.-syknęła
-Mów co chcesz,znam cię na wylot i wiem,że chociaż jakaś najmniejsza cząstka ciebie chce mi wybaczyć -Mam ten wylot gdzieś.Żałuje,że mnie wtedy nie zabił,przynajmniej nie patrzyłabym na twój kłamliwy ryj! -Przepraszam.
-Kłótnia szmat,robi się ciekawie-dodałam.
-Zamknij mordę.Wybaczę ci,ale,gdy jeszcze raz wydasz mnie temu zdechłemu szczurowi-nie istniejesz dla mnie.
-Dzięki-zniknęła.
-Ludzie od tak nie znikają.
-Co ty tu robisz?!Uciekłaś nauczycielce,zgadza się?!
-Tak uciekłam i mam was w dupie!-wrzasnęłam i podbiegłam w stronę miasta.
Nie znam Bangkoku ale trudno.Najwyżej się kogoś okradnie.Nagle wpadłam na przyjaciółkę tej szmaty.
-Ooo znowu ty.
-Patrzcie spostrzegawcza jesteś.
-Mam dla ciebie propozycję.Skłócisz One Direction.
-Nie.
-W takim razie rozjebę twojej przyjaciółce życie.Ona w końcu nie wytrzyma i sięgnie po żyletkę.
-To już nie jest moja sprawa.
-Skoro tak...ciekawe co powie,gdy dowie się,że jej przyjaciółka chciała zabić kuzynkę jej byłego chłopaka i obecnego przyjaciela.Chyba tak łatwo ci tego nie wybaczy,jak przed chwilą.
-Gówniara nie będzie mi grozić.
-Doprawdy?-wyjęłam komórkę i wybrałam numer Liama.
-Liam..bo...bo ta cała przyjaciółka Diany...-popatrzyłam na nią.
Zakryłam na chwilę słuchawkę.
-To jak będzie?Rozpierdzielasz 1D czy swoją przyjaźń?
-Włącz głośnomówiący,jestem ciekawa jak zareaguje na wieść,że wampir zaatakował jego kuzynkę. Otworzyłam usta ze zdziwienia.
-No mów,czekam.
-Kiedy świat się o tym dowie...media pokochają mnie za tego newsa!
-Kto uwierzy obłąkanej gówniarze?
-Wampir,wampir,wampir...,a co on mi może zrobić?
-Poczytaj w necie,nara-zniknęła.
Miała pecha bo od początku naszej rozmowy miałam włączony dyktafon.Od kąd wywalili mnie ze szkoły-zawsze to robię.Gdy dam tą informacje do prasy-wybuchnie chaos.Jak mi nie uwierzą,dam dowody,a jak one nie zadziałają,zapłacę.Ta szmata pożałuje,że nazwała mnie gówniarą,a zespół mojego kuzyna rozpierdzieli się szybciej,niż ustawa przewiduje.Jedno wiem-muszę działać potajemnie.
********************************************************
Czytasz=komentujesz. To bardzo motywuje ;)
SoMe&LenaX







wtorek, 12 maja 2015

Rozdział 28

Perspektywa Diany:
Wstałam o ósmej rano.Wczoraj było ostro.Najlepszy był Malik i jego różowe włosy.Ubrałam się w byle co i zeszłam do jadalni.Wychodząc potknęłam się i upadłam na...Zayna!Miał zaiste perfumy.
-Jak łazisz?-pomógł mi wstać.
-To nie ja gadam przez telefon jak babka na poczcie z cztery godziny i nie patrzę przed siebie!
-Zaplanowałaś to,przyznaj się.
-Chyba sobie jaja robisz.
-I tak wiem swoje-puścił mi oczko i poszedł do swojego pokoju.
Co za idiota.Jak ma czelność gadać,że specjalnie na niego wpadłam?!Zjadłam śniadanie i poszłam na miasto.Oczywiście cały zespół miał wywiad itp.Postanowiłam,że rozejrzę się trochę po mieście.Wszędzie ludzie coś jedli,śpiewali albo pili wódkę.Miałam wrażenie,że cały czas ktoś mnie śledził.Nie myliłam się.Nagle ktoś powalił mnie na ziemię.To była...Farley?!
-Co ty odpierdalasz?!
-Ratuję swoją rodzinę.
Postawiła mnie na ziemi,złapała za rękę i momentalnie znalazłyśmy się w kryjówce Shasy.
-Witam moją drogą córeczkę - posadził mnie na krześle.
-Ty pierdolona suko!Wydałaś mnie!Nienawidzę cię!
-Ucisz się już-uderzył mnie w twarz.
-Specjalnie to zrobiłaś.Jesteś zwykłą zdzirą i szmatą!
Ona w odwecie uderzyła pięścią w ścianę i ukruszyła ją,jej oczy zabłysły w krwistoczerwonej barwie, wywaliła na wierzch swoje prawdziwe zęby, zawarczała i zniknęła.
-Gdzie się wybierasz?- pstryknął palcami,a Farley pojawiła się obok niego.
-Nie ładnie mnie ignorować-oblał ją verbeną.
-I tak wiem że muszę zginąć.Więc czego więcej chcesz?Dawno temu uświadomiono mnie,że muszę oblać krwią ołtarz.Nie zamierzam przed tym uciekać.
-Hahaha,ależ ty śmieszna.Gratuluję wydania panny Davis-wyjął broń.
-Czekaj.Mam dla ciebie propozycję.
-Ciekawe jaką.Słucham
-Znajdę dla ciebie Albiona,jeśli mnie nie zabijesz.
-Tylko tyle?Liczyłem na coś ciekawszego-wylał kolejną butelkę verbeny na twarz O'Hary -Jak tam kąpiel moja droga?
-Wspaniale tylko trochę śmierdzi-stała nie wzruszona,podczas,gdy jej skóra z niej schodziła.
-Ojej zgrywamy twardziela?Trudno tobą zajmę się później.Moja droga Diano miło było znów cię zobaczyć ale twój czas już się kończy-oddał strzał ale go uniknęłam.
-Doprawdy?-kopnęłam go,aż się przewrócił.
-Praktyki u rudej szmaty?I tym się różnisz od Albiona.On jest tchórzem i ucieka,a ty walczysz.
-No widzisz.A ty co się gapisz zdrajczynio?
-A co mam innego robić?Nie jestem zdrajcą,kiedy ratuję swoją rodzinę.
-Nie no w ogóle!Jesteś zwykłą szmatą i tchórzem!
-Jeśli by cię nie zabił,zabiłby siedem niewinnych osób.
-Zajebiście ale gówno mnie to obchodzi.Nie zbliżaj się do mnie.Gdybym mogła cofnąć czas albo bym cię nie poznała albo zostawiła w tym kościele abyś zdechła!
-Widzisz tylko czubek swojego nosa,wiesz?Zawsze się o ciebie martwiłam i próbowałam ci pomóc,w każdej sytuacji,a ja dla ciebie byłam tylko zwykłą suką i szmatą.
-Pomóc?Wydaniem mnie na śmierć ojcu nazywasz pomocą?On i tak zabije twoje dzieci i brata.
-Ja i mój brat musimy zginąć, a moje dzieci?I tak już dla mnie zginęły.
-Hahaha popatrzył bym na to dłużej ale obowiązki wzywają-złapał mnie za włosy i powalił na ziemię -Żegnaj Diano Mary Davis.
W pewnej chwili przez okno wpadł Steve i Natasha.
-Znów wy?!-wymachiwał bronią jak opętany.
Kapitan zaczął go okładać pięściami,a do mnie podbiegła Wdowa.
-O'Hara idziesz z nami czy przeciwko nam?
Zmierzyła ją wzrokiem i zniknęła.
-Gdzie my w ogóle się przenosimy?
-Zobaczysz za trzy,dwa,jeden...-pojawiliśmy się na szczycie wieżowca w Nowym Yorku.
-Co?!Niby tutaj ma być bezpiecznie?!-popatrzyłam w dół.
-Spokojnie jak spadniesz jedna rada.Łap się wszystkiego.
-I to ma mi pomóc?!
-No,no teraz to jeszcze łatwiej będzie was zdjąć-pojawili się Shasa i mój ojciec.
W dole pojawiło się mnóstwo ludzi z kamerami.Już czuję sensację na przyszłe dwa dni.
-To chyba koniec tej trasy-wyjął broń.
-Jeśli twojej to się zgadzam.
-Powiedzmy sobie Adios-zaczął strzelać.
Kapitan odbił każdy strzał,a Cendric robił się coraz bardziej nerwowy.
-Nie kulami?To grawitacją-podbiegł do mnie i zepchnął z krawędzi budynku.
Złapałam się jakiegoś pręta.Myślałam,że już po mnie.Usłyszałam jak Natasha biła się z moim ojcem,a Ameryka próbował zająć czymś wampira.Usłyszałam strzał i krzyk Romanoff.Podszedł do mnie mój tatusiek.
-A ty wciąż walczysz co?Nie zmarnuję tyle czasu na resztę,co na ciebie.
-Jesteś okropnym mordercą i uzurpatorem.
-Życie.A teraz powiedz ostatnie słowo.
-Chciałbyś.
-Tak,chciałbym-kopnął pręta,a ja go puściłam.
Myślałam,że już zginę,a przez głowę przeleciało mi tysiące myśli.W ostatniej chwili złapał mnie Steve.
-''Łap się wszystkiego'',a co jeśli puścisz się tego co złapałeś?!
-Albo zginiesz...albo złapie cię Kapitan Ameryka.
-Super.
Na krawędzi pojawił się ojciec.
-Jak trudno was zabić-zaśmiał się.
-Rzuć mnie.
-CO?!
-To co słyszysz!
 Podrzucił mnie do góry,a ja kopnęłam ojca,który spadł z budynku.Shasa zaśmiał się i zniknął.Spojrzałam w dół,lecz nie było tam ciała tatuśka.Pewnie przeżył.
-Moglibyście mi łaskawie pomóc?!-warknęła Natasha,która oberwała kulą w ramię.
-Nie ma to jak nawalać się z Cendricem?
-Gdybym go nie zatrzymała szybciej by cię zrzucił,a ty byś zginęła.Coś jeszcze?!
-Hahaha-pomógł jej wstać.
-Sądzę,że na jakiś czas Davis zniknie.Po takiej akcji raczej szybko nie wróci.Lepiej chodźmy już,bo na dole lęgnie się od kamer,telewizji,dziennikarzy i gapiów.
-Możemy spodziewać się w TV-zaśmiałam się.
-Taaa...to do następnej akcji-pojawiłam się w miejscu,gdzie Farley mnie porwała.
Perspektywa Zayna:
Ale wczoraj wpierdoliłem Liamowi za tą farbę.Całą noc myłem włosy!Wracaliśmy z wywiadu i spotkaliśmy Dianę-całą potarganą i rozkojarzoną.
-Świnie cię goniły?-parsknąłem.
-Nie mam czasu na takiego chuja,sorry-przepchnęła się pomiędzy mną,a Liamem.
-Taaa,ciekawe co masz lepszego do roboty.
-Wyobraź sobie,że...-ugryzła się w język-muszę napisać o was artykuł-dokończyła.
-Panna pracowita się znalazła.
-Ja przynajmniej mam normalną pracę w przeciwieństwie do ciebie.Darcie japy do mikrofonu...hym fajna praca.
-Nie wkurzaj się mała,dzisiaj jest pożegnalna impra w najlepszym klubie w Berlinie,może pójdziesz ze mną?-spytał flirciarsko Harry.
-Jak dla mnie spoko.
Wściekłem się mega.Poczekałem,aż reszta się rozeszła i złapałem Stylesa za koszulkę.
-Co ty sobie wyobrażasz?!
-Diana jest sexy,ja też.Ona jest sama i ja też,więc niezła z nas para będzie.
-Chyba śnisz.
-Jakiś ty agresywny,przecież i tak jej nienawidzisz.
-No właśnie.Nie mogę pozwolić,żeby była szczęśliwa-próbowałem wybrnąć z sytuacji. 
-I tak wiem swoje.
Wróciłem do hotelu,wziąłem prysznic i poszliśmy na imprezę.
W klubie,aż wrzało.Na szczęście ochrona nie wpuściła naszych fanek.Niezłe dziewczyny w tym klubie.
Oczywiście Diana przyszła z Harrym.Ale w sumie mam to w dupie.Wyszedłem sobie,zapaliłem papierosa,a gdy wróciłem odbywała się niezła awantura.
-Co ty tu robisz?!-syknęła Davis-Znowu chcesz mnie wydać?!
-Chciałam cię za tamto przeprosić,nie wiem co mi wtedy odbiło i bardzo żałuję tego co się stało,możesz mi nie wybaczyć,ale chciałam żebyś wiedziała,że jest mi zajebiście przykro.
-Zajebiście to ty jesteś nikim.Jesteś wredną świnią i...-wyjęła ich wspólne zdjęcie i rozdarła na kawałki-pozbieraj sobie jak ci tak zależy.
-Wiem i zgadzam się z tobą w 100 procentach,przepraszam,nie wiem po co właściwie tu przyszłam-odwróciła się i wyszła.
-No,no nareszcie Diana pokazała swe oblicze.
-Spierdalaj.Mogłeś wtedy nie łazić po parku,zdechłabym,a życie byłoby piękniejsze!
-Nie pierdol-zamknąłem jej usta pocałunkiem.
-Co mi laskę podpierdzielasz?!-przylazł Harry.
-Zamknij ryja,nie jestem twoją laską!-złapała mnie za rękę i wyszliśmy przed klub.
-Czasami zastanawiam się co by było,gdybyś nie napisała artykułu.
-A chcesz się przekonać?
-Z chęcią.
Później zaczęliśmy się całować,a następnie wróciliśmy na imprezę.Nie wiem co ze mną jest ale mam to w dupie.Jest dobrze i tylko to się liczy.
Perspektywa Taylora:
Skończyłem wypisywać ostatnie sprawozdanie,ksiądz przybił kobietę do krzyża w kościele,bo podobno była opętana.Skąd tacy ludzie cię biorą?Odłożyłem papiery obok,no teraz jestem wolny,jakaś nowa sprawa by się przydała,jestem człowiekiem,który kocha swoja pracę i najchętniej spędzałbym w niej 24h na dobę.Złapałem swoją kurtkę i otworzyłem drzwi.
-Taylor,Gaynor chcę cię widzieć w swoim gabinecie-rzuciła Jackline,przechodząc obok mnie i zabierając przygotowane papiery z mojego biurka.
-Dzięki-powiedziałem i rzuciłem się w stronę gabinetu mojego szefa.Może to nowa sprawa,którą mam poprowadzić,albo chcę żebym został pracownikiem miesiąca?Pracuję tu dobre pół roku i rozwiązałem ponad 50 spraw. 
-Dobry wieczór-powiedziałem na przywitanie i usiadłem na krześle przed biurkiem szefa.
-Dobry wieczór Sanders,mam dla ciebie nową sprawę-a czego innego mógłbym się spodziewać?-Pewnie słyszałeś o ciałach wyssanych z krwi znalezionych w londyńskich lasach,więc Paul Wednesty,który miał prowadzić tę sprawę,zniknął w dziwnych okolicznościach.Osobiście słyszałem, że wyjechał do rodziny.Wychodzi na to,że przejmujesz jego sprawę, tu-wyciągnął ze swojej aktówki kopertę-Tu masz ślady, które zdążył znaleźć. To wszystko.
-Dobrze-złapałem kopertę i poderwałem się na równe nogi-To do widzenia-rzuciłem i wyszedłem przez drzwi,postanowiłem zostać dzisiaj trochę dłużej,co z tego,że powinienem być już dawno w domu.Rzuciłem kopertę na biurko,a kurtkę odwiesiłem na haczyk,rozsiadłem się wygodnie na krześle, włączyłem lampkę i otworzyłem kopertę.Zapiski,zdjęcia z miejsc znalezienia zwłok "wylały"się na moje biurko.Wziąłem w ręce pierwsze lepsze,ofiara,leżała na uboczu lasu, znaleziona przez turystów.Dwa ślady ugryzień na szyi i brak jakichkolwiek śladów walki, tylko lekko nadgryziona przez zwierzęta.Następnie zacząłem czytać jeden z zapisków mojego poprzednika.
"Wszyscy mogą pomyśleć,że zwariowałem,ale te zagadkowe morderstwa to nie mogą być zwierzęta,one nie wysysają całej krwi.Pamiętam jak drugi raz poszedłem na miejsce zbrodni, zobaczyłem tam to,to nie mogło być zwierzę,czy przypadkowy człowiek.Jej oczy świeciły w ciemności,przez chwilę widziałem blizny ciągnące się jej od oczu w dół,sekundę później zniknęły,z jej ust leciały gęste strugi krwi.Szybko wsiadłem do auta i odjechałem,nie miałem zamiaru stawać na przeciw tej istocie,nie jestem samobójcą."
-Panie Sanders?-zapytała nowa recepcjonistka otwierając drzwi-Dochodzi 23, budynek jest już zamykany.
-Tak,tak-jednym ruchem zgarnąłem wszystkie informacje do koperty, wyłączyłem lampkę,naciągnąłem na siebie kurtkę i wybiegłem z komisariatu.
-Cześć,możesz po mnie przyjechać?Kolejny fagas?Chyba zrobię sobie prawko,nara-rozmowy przez telefon z moją siostrą nie są z byt długie,chyba powinienem zrobić sobie prawo jazdy,myślę o tym od 10 lat i jakoś jeszcze się do tego nie zabrałem.Zgiąłem kopertę wsadziłem pod kurtkę i postanowiłem sam iść do domu.Koło mojego domu jest wnęka,tam stoi śmietnik i takie tam niepotrzebne rzeczy.Przechodzenie tam tędy zawsze w jakiś sposób mnie przerażało, ale teraz już miarka się przebrała.Zobaczyłem kobietę,przypierającą do muru jakiegoś faceta,najpierw pomyślałem,że się obściskują,albo coś takiego,ale laska w pewnym momencie się odwróciła. Odskoczyłem do tyłu była dokładnie taka,jak opisał Paul tę istotę.Blizny od oczu w dół,krew spływająca z ust i zobaczyłem także coś białego,co połyskiwało w świetle starej latarni,kły. Mężczyzna był jej ofiarą,pożywieniem.Zobaczyła mnie,odrzuciła do tyłu swoje długie blond włosy. Mechanicznie się odwróciłem i zamierzałem uciekać,jedna ona się przede mną pojawiła złapała mnie dość mocno jak na dziewczynę i przyparła do muru,zakryła usta dłonią,zakończoną długimi pazurami.Jakaś siła sparaliżowała moje ciało,nie mogłem się ruszyć,wziąć głębszego oddechu.
-Wyglądasz na uroczego chłopca,mam nadzieję,że nikomu nic nie powiesz inaczej będę musiała zrobić z tobą to-wskazała na faceta,którego już ciało zjechało po cegła i twardo uderzyło o ziemię-No-wytarła usta ręką i spojrzała mi głęboko w oczy-Nie wiem czy mogę ci ufać-zakręciło mi si w głowie,poczułem jak padam na ziemię i słyszałem tylko jej hipnotyzujący głos-Nie było cię tu, ani mnie, nic nie widziałeś, nic nie wiesz-widziałem jak odchodziła,śmiejąc się.
Nie jestem pewien tego co właśnie się stało, gdy byłem już pewny, że postać zniknęła podniosłem się na nogi,otrzepałem ubrania z pyłu i poszedłem do domu,teraz już jestem pewien,że to był wampir.
***Jego zachowanie było mało męskie, ale pomyślcie co wy byście zrobili oko w oko ze śmiercią ;)
************************************************************************
Czytam=Komentuje
To daje kilo motywacji i radosnego kopa w dupę do dalszej pracy :*
SoMe&LenaX









poniedziałek, 11 maja 2015

Rozdział 27

Perspektywa Cendrica :
Mój ojciec to wkurwiający intruz.Znów gdzieś go wcięło.Mało tego nie mogę znaleźć mojej córy.Udałem się do kościoła Shasy.
-Złapałeś O'Harów ?
-Skupiam się na czarownicach, oni są mi potrzebni tak właściwie na koniec.Potrzebna jest mi tylko ich krew. -Wpadłem na genialny plan.
-Jaki znów?
-Farley O'Hara to przyjaciółka mojej córki.Ona może ją złapać.
-Ale tego nie zrobi, to jej przyjaciółka.Nie posłałaby jej na pewną śmierć.
-Zagrozimy,że jeśli tego nie zrobi zabijemy ją,jej dzieci,brata oraz Damona Salvatore.
-Niezły plan,ale sam potrafię ją porwać,już raz to zrobiłem.
-Posłuchaj będzie więcej korzyści.Złapiemy ją,moją córkę i może przy okazji Klausa.
-Wiesz jak trudno jest go dostać? Ba nawet jeśli nam się uda nie ma jak go zabić.Ale plan dobry,czas na wycieczkę na Cross Street.
Pstryknąłem palcami i pojawiliśmy się przed domem Mikealsona.
-Ty to załatw.
-Jakbyś zapomniał o drobnej niedogodności wampirów.
-Wrr.Tutaj kurier czy może pan wpuścić mnie i mojego kolegę?Nie ma nikogo.Czekaj sprawdzę informacje telepatycznie.Ojej dziewczyna wyniosła się do Australii wraz ze swoim bratem.
-Świetnie, mam tam mnóstwo ludzi, ktoś ją w końcu przyprowadzi.-zniknął.
Ten pacan nic nie potrafi zdziałać!Sam złapię Farley i mojego tatuśka.Można liczyć tylko na siebie.Zawsze tak było.Przy okazji dorwę tą rudą małpę i Kapitana Przygłupa.Po chwili pojawiłem się przed domem tej laluni.
-Witam.Jestem Jack Bern,sprawdzam szczelność rur kanalizacyjnych na tej ulicy.
-Aha,ale ja idę do pracy,a siostra ma kaca, nie dało by się przyjść jutro?
-Niestety ale na tej ulicy sprawdzam tylko ja.Jutro będziemy gdzieś indziej.To mogę wejść?
-Dobrze,najwyżej spóźnię się do pracy,proszę wejść.
Popchnąłem chłopaka na podłogę.
-Die Stahltüren und Holz... niemand wird sie schon heute brechen!-drzwi zatrzasnęły się.
-Gdzie jest O'Hara?!Gadaj albo cię zabiję.
Milczał.Zapewne,aby mnie zezłościć.
-Nie chcesz gadać co?!Dobra suń się - odepchnąłem go i jak burza wleciałem do pokoju tej francy.
-Co się dzieje?
-Zgadnij kochaniutka.Mam tu broń,kołek i verbenę,więc nie próbuj sztuczek.
-Nie dotykaj jej-zawarczał Klaus.
-Bo co?Wypowiedziałem sobie zaklęcie nietykalności i nic mi nie zrobisz.
Podbiegł do niej w wampirzym tempie, zakrył własnym ciałem i wyskoczył przez okno.
Pstryknąłem palcami i pojawiłem się obok dziewuchy.Przyłożyłem jej kołek do serca.
-Odejdź 20 kroków albo po niej.
-Nawet nie próbuj.
-Mam do ciebie sprawę moja droga,lecz pierw karz mu odejść albo twój przyjaciel Damon zginie.
-Klaus proszę -odsunął się.
-Złapiesz swoją przyjaciółkę Dianę Davis i przyprowadzisz do mnie.
-Czego od niej chcesz?
-Śmierci,a czego mogę chcieć od własnej córki ?-zaśmiałem się szyderczo.
-Nie ma mowy,już wolę zginąć.
-Doprawdy?A jeśli zginą twoje dzieci,brat,przyjaciele?Jedno życie za,bodajże siedem?Ona i tak cię nienawidzi.
-Nie wolno ci ich ruszyć.
-Jeśli złapiesz moją córkę...włos im z głowy nie spadnie.
-Farley turn it off,turn it off...jest w Londynie z Kapitanem Ameryką.
-Hahaha nie sądzę.Jest w trasie z One Direction.I czego kłamiesz?Masz mi ją sprowadzić do kościoła Shasy.Jutro rano udasz się do Berlinu,do hotelu La Costa i porwiesz ją.
-Turn it off,tak,zrobię to.
-Noi bym zapomniał.Włączyłam sobie podsłuch.Według niej jesteś zakłamaną suką.Taki drobiazg - skłamałem.
Zawarczała,podeszła do drzewa i złamała je w pół.Oj jutro będzie się działo.Czuję to...
Perspektywa Harrego:
Wstaliśmy o trzeciej rano.Uroki jechania w trasę.Z nami leci Eleanor-na jeden koncert,Alicia,którą zaprosił Niall oraz Diana w sprawie napisania reportażu.O czwartej byliśmy już na lotnisku.
-Co się tak na mnie gapicie?
-Znikasz bez śladu,a następnie wracasz jakby nigdy nic,przeprowadzasz się do domu naprzeciwko nas z jakimś lowelasem i to nie jest dziwne? - syknął Zayn.
-To jest mój kolega.Tylko u niego mieszkam,a co zazdrosny?
-Chciałabyś.
-Dobra nie kłóćcie się zaraz mamy samolot.
Oczywiście Horan musiał zająć miejsce obok mnie.Wyjąłem sobie banana i zacząłem go jeść.
-Weź się podziel.
-Nie.
-Ale jestem głodny...-zaczął mnie szarpać.
W pewnej chwili banan wyleciał mi z ręki i upadł na podłogę.Stewardessa poślizgnęła się na nim,przewróciła się i wylała gorącą pomidorówkę na twarz Cowella.
-Wrrrr!!!STYLES!HORAN!
Gdy dotarliśmy na miejsce udaliśmy się do hotelu,rozpakowaliśmy i poszliśmy jeszcze na próbę.
Nastała chwila koncertu.
-Jesteście gotowi?
-A jak?Jesteśmy najlepsi! - wybiegliśmy na scenę.
-Hej Berlin!Dajcie czadu!
-Hey Berlin!Geben rock! -Louis specjalnie nauczył się tych słów po niemiecku,choć najgorzej z nas przyswaja języki.
Rozległ się taki pisk,że prawie ogłuchłem.Nasze fanki są naprawde głośne.
Najpierw zaczęliśmy od "Up All Night".Następnie wykonaliśmy "Fireproof".Na koniec utworu Louis rozsypał piłki kauczukowe po scenie i Horan zaliczył glebę.Gdy już się ogarnął zaśpiewaliśmy "Heart Attack" oraz "Best Song Ever".W trakcie tego Zayn się potknął i popchnął Tomlinsona,Lou przewalił się na Nialla,on na mnie,a ja na Liama.Tylko Malik nie leżał jak żaba.Wybuchł śmiechem wraz z fanami.Później wykonaliśmy "Rock Me","Night Changes","Kiss You,"Over Again","One Thing" i "Girl Almighty".Payne oczywiście musiał dać popisówę.Przy "Steal My Girl" zdjął mi gacie,a Zaynowi wylał wiadro różowej farby na włosy.Oj będzie wpierdziel w hotelu.Przed zaśpiewaniem "You & I" Niall musiał coś ogłosić.
-Tą piosenkę dedykuję pewnej dziewczynie -Alicii Williams.
Wow.Nieźle z jego strony.Na koniec zostało "What Makes You Beautiful". Ten koncert był niesamowity!Następny za dwa dni w Bangkoku.Będzie jazda.
Perspektywa Farley:
Siedziałam na parapecie w otwartym oknie,łzy stróżkami spływały mi z oczu,chłodny,ostry wiatr,dmuchał mi prosto w twarz.Zdradziłam swoją przyjaciółkę,której obiecałam wierność,równie dobrze mogę teraz zginąć.Mogę rozwalić to krzesło i przebić nim sobie serce,jeżeli jeszcze tam jest. Jestem potworem i z krwi i jak się teraz okazuje z charakteru.Usłyszałam tupot nóg biegnących po schodach,chwilę,później hałas otwieranych drzwi.Fala zapachu we mnie uderzyła,zapach kogoś,którego zostawiłam,bo dałam się zahipnotyzować jego durnej siostrze.Myślałam,że nie chce mnie znać,nie chce mnie widzieć,obiecywałam mu miłość,wierność,szczerość i,że nigdy go nie opuszczę.
-Farley?
-Przepraszam-załkałam niczym pies,którym jestem-Nie potrafię się oprzeć hipnozie i dałam się podejść twojej siostrze.Przepraszam.
-Nie przepraszaj,to nie ma sensu.
-Wiesz co nie ma sensu?My,twoje rodzeństwo usiłuje nas rozdzielić,w końcu im się to uda.Nie chcę tego,nie chcę musieć uważać na każdym kroku,żeby nie wpaść na kołek,który przebiłby moje serce,żeby nie wpaść na verbenę czy tojad,wypalający moją skórę i osłabiający moją moc-wyrzuciłam na jednym wydechu-Bardzo cię kocham.-mój głos zaczął się łamać-Ale czas na przerwę-grube łzy spływały po moich białych jak ściana policzkach-Łamię ci serce,łamię je,także sobie,robię to tylko dlatego,żeby czuć się bezpiecznie na ulicach czy w własnym domu-zsunęłam się z parapetu i z trzaskiem zamknęłam okno.Podszedł do mnie,złapał za podbródek,otarł łzy.
-Kiedyś-powiedział zachowując kamienną twarz-Dążyłem do tego byś była szczęśliwa.Jeśli to co teraz chcesz zrobić,sprawi,że taka będziesz,pogodzę się z tym.Ale zawsze będę cię kochał-zniknął. Padłam na kolana,ukryłam twarz w dłoniach,mimo to,moje łzy i tak leciały na panele.

wtorek, 5 maja 2015

Rozdział 26

Perspektywa Liama:
Obudził mnie telefon od Simona.Podobno załatwił nam zwiedzanie planu filmowego.Poznamy aktorów filmu "Strach nocy".Jutro już jedziemy w trasę,więc trochę rozrywki się przyda.W salonie panował istny bajzel.
-No nasz królewicz się obudził.
-To ci się udało Stark-zaśmiał się Styles.
-Nie podlizuj się Harry.
-Ja?
-Tak ty.Wychodzę.
-Gdzie niby?
-Gdzieś.-zatrzasnęła drzwi i wyszła.
-Co za szmata.
-Teraz się skapnąłeś?Ej podobno mamy nowych sąsiadów.Ktoś idzie ich odwiedzić?
-Jeśli to ładne laski to ja.-powiedział Malik.
-El?
-Ma sesję zdjęciową.Spokojnie na koncercie w Berlinie będzie.
-Idę z tobą.-wyszliśmy.
Zadzwoniłem dzwonkiem.Moim oczom ukazała się Diana.
-Davis?!
-Ooo witajcie.Chyba widzimy się jutro w trasie.
-Kto przylazł -zza drzwi wyłonił się jakiś gościu.
-Sorry,że przerwałem.-warknął Zayn-Pójdę już na ten plan.
-Ta widzimy się jutro Davis.
Poszedłem z chłopakami do studia i opowiedziałem im o zaistniałej sytuacji.
-Oh to wy!Jestem Adam Bowie-reżyser.
-Miło nam-powiedział Louis.
-Proszę rozejrzyjcie się.Może chcecie poznać aktorów?
-Z chęcią.
-To jest Ena.Gra główną bohaterkę.
-Cześć.Ena Hayes jestem-popatrzyła mi w oczy.
-Liam Payne.Reszta to Harry,Louis,Zayn,Niall.
-Powinnam już iść.
-Czekaj!Dałabyś zaprosić się do kina?
-Nie,przepraszam muszę już iść-wyszła z pomieszczenia.
Wydała mi się dziwna,więc postanowiłem za nią iść.
-Co ci mówiłam?!Masz się do niego nie zbliżać!
-Ciekawe jak?Jest sto razy silniejszy,a my nie potrafimy dać mu rady.
-Wiesz,że niszczysz mi tym życie?Ile razy ci mówiłam?Jak ktoś się dowie o waszych planach,chociażby jakiś dziennikarz to pozamiatane.
-Taa,przecież uważam tak?
-Nie wydaje mi się.
-No tak bo ja jestem ta zła,a ty ta święta jak zawsze !-zniknęła.
-Zabiję ją.Przysięgam.
Od dziś pobawię się w detektywa.Muszę wiedzieć więcej o tej dziewczynie.Gdy tylko będzie przerwa w trasie...dowiem się wszystkiego.
Perspektywa Ameryki :
Ledwie przenieśliśmy bazę tutaj i już mamy gości.Zajebiście.
-To wszystko przez ciebie.
-Co znowu?
-Likwidowalibyśmy sobie złoczyńców w spokoju,nikt by o nas nie wiedział,ale musiałaś wplątać nas w sprawę z Shasą.
-Nikt nie karze ci nam pomagać.
-Oj przestań już.
Przechodziłem obok pokoju Davis i postanowiłem ją podsłuchać.
-Halo?
-Miałaś rację.Mój narzeczony nie istnieje.To był Kapitan Ameryka.
-Kapitan Ameryka?Hahaha dobre żarty.
-Ale on istnieje!
-Serio,świetny żart,lecz nie nabiorę się na to.
-Co ci mówiłem?!Nikomu,ani słowa!-wparowałem do jej pokoju i popchnąłem na podłogę.
-Ała!Wypierdalaj stąd!
-Diana,co się dzieje?Diana!
-Kolejna lalunia z porcelany.Wstawaj.Namierzyłem Albiona.
-Diana!-zabrałem jej telefon.
-Oddawaj to.
-Bo co?!
-Twoja przyjaciółka jest bardzo wrażliwa.
-Ona i wrażliwość?Śmieszny jesteś.
-Ja?Kochana nawet nie wiesz kim jestem.
-Nie i średnio mnie to obchodzi,oddaj Dianie telefon,chcę z nią porozmawiać.
-Nie oddam.
-Boże kiedy ja i Diana normalnie rozmawiałyśmy przez telefon bez żadnego przerywania osób trzecich?
-Zapomnij o niej i o tej rozmowie.
-Ta łatwo ci mówić,to moja przyjaciółka,o takich osobach nie wolno zapomnieć.
-Skoro to twoja przyjaciółka to czemu jej nie wierzysz?
-Kapitan Ameryka? Tę postać widziałam w komiksach, jej istnienie jest dla mnie dość sprzeczne...ale teraz z nim rozmawiam-blondynka stanęła w drzwiach.
-Idź stąd.
-Diana wszyscy się o ciebie martwią.
-Przecież wróciłam do Londynu.Wszyscy?Ciekawe kto?!
-Zayn.
-Taa napewno.Jakoś dzisiaj tego nie okazał.Sorry moje życie od dziś to magia,a teraz muszę zająć się wiadomością od mojego dziadka,więc lepiej nie wpierdalaj się w nieswoje sprawy!
-Dzięki,przyjaciółko! - zniknęła.
-Mam nadzieję,że nikomu nie powie.
-Jest mięczakiem,nie piśnie ani słowa.
-Mamy wiadomość od Albiona!Szybko!
Zbiegliśmy do piwnicy czyli naszej bazy komputerowej.
-Co przekazał?
-Napisał,że ukrywa się w Alpach i szuka ksiąg.Mało tego masz unikać swojej przyjaciółki Farley.Shasa na nią poluje i jeśli zobaczy was razem to kaplica.
-O to nie musi się martwić.
-Dobra,zajmij się tym co zawsze,a my pobawimy się w śledczych - pojawiliśmy się w kościele Shasy.
-Chodź za ławki-szepnęła.
-No kogo my tu mamy?
-Jessica Kendell,28 lat,a wampir od ośmiu.
-Czyli nie będę potrzebował waszej mocy,przywiążcie ją do ołtarza,a ja zajmę się resztą.
-Znowu kogoś złapał.
-Mieliśmy Albiona jak na dłoni,a on znów uciekł!-w drzwiach pojawił się Cendric - Jak mi to wyjaśnisz?
-Czyli mam ci wyjaśnić jak twój ojciec uciekł?Ja poszedłem po Alicię,ty miałeś go pilnować,powiedź mi jeszcze,że to moja wina.
-Tak.A co z moją córką?Przez z nią zostałem ranny.Jak dopadnę tą rudą sukę...
-Przecież jesteś potężnym czarnoksiężnikiem,powinieneś to przewidzieć.
-Argh nie miałem czasu.Wiem co mój ojciec planuje.Chce przesłać tej gówniarze księgę czarów.Jeśli ona ją dostatnie już po nas!Chwila...ktoś tu jest!
-Czekaj-wbił kołek w serce kobiety-Chyba nie chcesz się nawalać w kościele?
-Ej Cendric!-wyjęła broń i wymierzyła w niego-Ostatnie życzenie?
-Przestań!-złapałem ją za ramię i zniknęliśmy.
Perspektywa Farley:
Po rozmowie z Dianą, wsadziłam telefon do kieszeni,złapałam walizkę i chwilę później, znaleźlismy na promie płynącym do Australii,po wielu godzinach,stanęliśmy przed domem Quinna
-Chodź do klubu, proszę-zaproponował,kiedy już weszliśmy do środka.
-Co? O tej godzinie?
-A dlaczego nie? Dochodzi 22,dawno nie byłaś na dyskotece,z resztą sama mi to powiedziałaś.
-W sumie masz rację, przebiorę się i możemy iść-złapałam walizkę i poszłam do łazienki, wyciągnęłam to:



i włożyłam na siebie.
-I co?Jak wyglądam?
-Jak milion dolarów,chodź już.
-No dobra, dobra.
Po chwili stanęliśmy przed wejściem do klubu, usłyszałam https://www.youtube.com/watch?v=sdbyG2MrBHk i od razu chciało mi się podrygiwać w rytm muzyki. Quinncy spojrzał na mnie,kiedy próbowałam się powstrzymać od tańczenia w wejściu, uśmiechnął się i zaśmiał. Zawsze lubiłam tańczyć,ale jakoś nigdy nie poszłabym na jakąś dyskotekę,gdzie wszyscy by na mnie patrzyli. Weszliśmy do środka,wszyscy tańczyli,albo stali przy barze,dookoła świeciło mnóstwo kolorowych światełek,a podłoga trzęsła się od wielkich głośników,które strasznie głośno grały.
-To ja pójdę po drinki-powiedział mój brat,a ja ledwo go usłyszałam.Rzuciłam się między tańczących ludzi i sama też zaczęłam tańczyć,nie wiem czy mi to wychodziło,szczerze? Miałam to gdzieś,liczyła się tylko muzyka i parkiet. W pewnym momencie potknęłam się o własne nogi i przewróciłam się na jakiegoś gościa.
-Widzę,że lecisz na mnie-zaśmiał się i pomógł mi wstać,a następnie sam wstał-Christoff jestem-wyciągnął rękę.
-Farley-podałam mu rekę i uśmiechnęłam się.
-Świetnie tańczysz.
-Dzięki-odpowiedziałam sarkastycznie i zaśmiałam się-Królowa parkietu.
-Nie,mówię serio.
-Na prawdę?Dzięki.
-Jesteś stąd? Ja i mój brat przyjechaliśmy tu na weekend i nikogo tu nie znamy.
-O to witaj w klubie,też nikogo tu nie znam i jestem z bratem.
-Farley,twój drink-przyszedł Quinncy i podał mi kieliszek-Kto to?
-To jest Christoff -powiedziałam i jednym łykiem pochłonęłam zawartość kieliszka-To jest mój starszy brat Quinncy.
-Miło mi-podali sobie ręce,
a ja poszłam po kolejnego drinka.
Przy barze stał chłopak,popatrzył na mnie, podszedł do niego barman, szpnął mu coś na ucho i chwilę później dostałam darmowego drinka.
-Drink, na koszt tego pana-wzięłam kieliszek do ręki,spojrzałam na mężczyznę,uniosłam wódkę do góry i przybiłam z nim "oddalony" toast.Uśmiechnęłam się,wypiłam i podeszłam do niego.
-Cześć-powiedziałam.
-Cześć jestem Kai-wyciągnął do niej rekę, podałam mu swoją i jeszcze raz się uśmiechnęłam.
-Farley.
-Masz śliczne imię,ale nie tutejsze.
-Dziękuję, pochodzę z Irlandii.
-Wszystkie dziewczyny w Irlandii są takie piękne?
-Nie słódź mi,nie lubię tego.
-Przepraszam,może chcesz zatańczyć Farley?
-Nie, musisz przepraszać,każda kobieta lubi czasem usłyszeć komplement-zaśmiałam się-Oczywiście,że z tobą zatańczę.
-Dobra zaczekaj tu.
-Ok-odszedł, w między czasie DJ zaczął grać https://www.youtube.com/watch?v=Q0-omvd2u1s,Kai wrócił.
-Teraz możemy zatańczyć.
-Widzę że pomyślałeś o wszystkim-zaśmiałam się i zarzuciłam mu ręce na szyję, a on złapał mnie w pasie, oboje zaczęliśmy się "bujać".
-Jesteś najpiękniejszą dziewczyną jaką spotkałem wiesz?
-Przestań, znamy się dobre 5 minut.
-I co z tego?-złapał mnie za tyłek, a ja go od siebie odepchnęłam.
-Co ty robisz!?
-No chodź lala, co ci szkodzi?-złapał mnie za nadgarstki i przyciągnął do siebie.
-Puszczaj mnie!-wrzasnęłam i odepchnęłam go z taką siłą, że uderzył twardo w równoległą ścianę. Podeszłam do niego, złpałam za podbródek i uniosłam tak, żeby patrzył mi prosto w oczy-Nigdy, sobie na to nie pozwalaj, nigdy-kopnęłam go w brzuch i wyszłam z kubu.
-Farley!-usłyszałam za sobą i mechanicznie się obróciłam-Farley stój-podbiegł do mnie Christoff-Przepraszam cię za niego.
-Aha, czyli to był twój brat?
-Tak i jest mi strasznie za niego wstyd.
-I dobrze, wracam do domu. Pa-wróciłam do domu Quinnciego.

poniedziałek, 4 maja 2015

Rozdział 25

Perspektywa Zayna:
Od rana poszliśmy na próbę,ponieważ Simon stwierdził,że przez wakacje zapomnieliśmy jak się śpiewa i robi karierę.Mało tego ta kuzynka Liama jest wredną gówniarą.Zaśpiewaliśmy What Makes You Beautiful i Change My Mind.
-Świetnie wam idzie. - wparował Cowell-Mam dla was pewną wiadomość.
-Jaką?
-Dziennikarka z BBC News będzie relacjonować wasze koncerty i pojedzie z wami w trasę.Miała to być Diana Davis ale zniknęła w niewyjaśnionych okolicznościach,więc zrobi to Stella Adams.
-Jak to zniknęła?
-Normalnie.Tak powiedział jej szef.Nie odbiera telefonu,w hotelu jej nie ma i nie przyszła do pracy.
-Dziwne ale co mnie to...
-Zayn nie udawaj już.Wszyscy wiemy,że ją kochasz ! - krzyknął Horan.
-Tą szmatę?! Błagam cię nie rozmieszaj mnie.
-Nie wiem jak wy ale ja z nią byłem,to moja przyjaciółka i znajdę ją,a ty mi pomożesz Malik.
-Taa ciekawe jak?Wyprowadziła się i tyle.
-Zadzwonisz do jej przyjaciółki Farley,a ja poszukam jej na mieście.Wybacz Simon ale zerwiemy się na chwilę.
-Dobrze ale za godzinę macie być z powrotem.Reszta - zaśpiewajcie Up All Night.
Wyszliśmy z sali prób.Wyjąłem telefon i zadzwoniłem do O'Hary.
-Farley O'Hara?
-Tak,z kim rozmawiam?
-Zayn Malik.Liam kazał mi do ciebie zadzwonić.
-Ciekawe.
-Szef Diany powiedział,że zniknęła.
-Nie pomogę ci,sama nie wiem gdzie jest.
-Może dzwoniła do ciebie?
-Nie.
-Okej - rozłączyłem się.
Poszedłem do kafejki.Miałem szczęście,bo Payne tam był.
-Pobawiłem się trochę w detektywa i popytałem ludzi.Mówią,że Diana się wyprowadziła.
-No widzisz.To typowa suka.Ma gdzieś wszystko i wszystkich.Chodźmy już.
-Dobra.
Oczywiście zatrzymała nas lawina fanów.Gdy dotarliśmy do studia widok był zaskakujący.Kartki na podłodze,przewrócony mikrofon i rozwalona gitara.
-Co jest kurwa?
-Jak widać Harry nie wie kiedy zaśpiewać twój kawałek,bo przerywa mi! - Tomlinson nawalał Stylesa.
-Oni tak już od trzydziestu minut - syknął Horan zza kanapy.
-Nie ważne wrócił...- mój telefon zadzwonił - Sorry muszę na chwilę wyjść.
Poszedłem do kibla i odebrałem telefon.
-Halo?
-Malik?
-Taa co znów?
-Ottawa aktualna?
-Jak myślisz?Nie dzwoń,w pracy jestem. - warknąłem.
-Takiego cię lubię - rozłączył się.
Co ten debil sobie myśli?! Ktoś się dowie i już po mnie.
Perspektywa Diany:
Nie spałam całą noc.Nawet się nie przebrałam.W ciągu kilku godzin moje życie zmieniło się o 360 stopni.Postanowiłam,że zadzwonię do Farley.
-Cześć,właśnie o tobie myślałam.
-Dzwoniłam do ciebie wczoraj ale byłaś napita.
-Ahha - zaśmiała się - To dla tego niczego nie pamiętam.
-Mam problem.
-Jaki?
-Nikt oprócz ciebie nie może wiedzieć.Mój ojciec nie żyje.
-Co przecież on,jak?
-Jest czarnoksiężnikiem.Chciał i nadal chce mnie zabić bo jestem silniejszą od niego czarownicą.
-Ty jesteś czarownicą? Wow.
-Wow? Shasa mnie porwał i kazał mi was zniszczyć.
-Nie sądzisz, że powinnam się zdziwić, na wieść, że jesteś czarownicą? Wybacz, bardziej nie mogę. Na Shasę trzeba zdobyć sztylet.
-To nie wszystko.Jestem w Nowym Yorku z Czarną Wdową i Kapitanem Ameryką.
-Hahahaha ten żart ci się udał.
Nagle pojawił się Ameryka i zabrał mi telefon.
-Co ty odpierdalasz?!
-Halo?Diana?
-Jestem Arnold Harner,narzeczony Diany,która cię wkręciła.
-Diana by mnie nie okłamała.
-Kochanie,podejdź do telefonu.
-Farley to prawda.Wkręciłam cię.
-Coś kręcisz.
-Serio?Wyjechałaś sobie z Quinncim Srincim do Australii i jest git,a jak mi się ułożyło to,że niby kręcę?!
-Myślałam...dobra nie ważne.
-To tyle nie myśl.-Rogers wyrwał mi telefon.
-Spokojnie.
-Hajtamy się,a ty nigdy nie zobaczysz Davis.
-Ale...-rozłączył się.
-I co chciałaś jej wszystko powiedzieć?!
-Tak,a co?!
-Przestańcie! - do pokoju weszła Romanoff - Wracamy Lonydnu.Dziewczyna zamieszka z nami w bazie,którą wyczaił nam Nick.Shasa i Cendric będą nas szukać tutaj.
-O nie!Ja z tą dziwką nie zamieszkam.
-To masz problem!Kiedy samolot?
-Za godzinę.
Perspektywa Damona:
Wracałem spokojnie do domu,zjadłem po drodze trzy laski,a zwłoki porzuciłem w krzaki.Nagle zobaczyłem Klausa,był kompletnie pijany,co mu się nie zdaża,Farley już dawno zabroniła,mu się tak upijać. Podszedłem do niego.
-Stary co ty sobie zrobiłeś?-podszedłem bliżej i podparłem na sobie kolegę. Od razu uderzyła mnie od niego fala gorącego, powietrza przesiąkniętego alkoholem.
-Zostawiła mnie-wymamrotał-Farley mnie zostawiła-nie dziewie jej się,chętnie bym go tu zostawił,ale cóż kiedyś się przyjaźniliśmy.
-Chodź,nie będziesz chodził w takim stanie po ulicy-powiedziałem i zabrałem go do siebie, porzuciłem go na kanapie i poszedłem do kuchni.Wyciągnąłem z lodówki świeży worek krwi i zaniosłem mu.
-Pamiętasz jeszcze co to jest krew, czy jesteś tak zajebiście nachlany?-wlałem ją do szklanki i pomachałem nieprzytomnemu nią pod nosem-Hej,Klaus,czujesz?To postawi cię na nogi,pij-wyrwał mi z ręki szklankę i jednym łykiem opróżnił jej zawartość.Oblizał wargi i opadł bezwładnie na kanpe, po chwili zeskoczył z niej.
-Więcej-wyszeptał.
-Było od razu,że idziemy na polowanie-naciągnąłem na siebie kurtkę,którą chwilę temu rzuciłem na fotel-Mam ci pomóc wstać czy sam dasz radę?
-Ha.Ha.Ha-powiedział i posłał mi złośliwy uśmieszek.
-Znam takie świet...
-Cichaj, znam lepsze-stary Klaus się odezwał.
-No, cóż jak chcesz-nie będę się sprzeczał z pijanym krwiopijcą.Wskazał jakieś miejsce przy lesie, jeździ tędy mało aut, idealnie. Schowaliśmy się za jednym z drzwem i wypatrywaliśmy ofiar, nagle jakaś babka pojawiła się na horyzoncie. Uprawiała jogging,skaleczyła się wczoraj,w nogę, krew bijąca od rany orzeźwiła nas oboje.Klaus wypadł na nią.
-Cześć kochanie-złapał ją za nadgarstki.Zaczęła się szarpać i krzyczeć,niestety nikt oprócz nas nie słyszał jej błagań o zachowanie życia.Wyswobodziła ręce,odwróciła się i wpadła na mnie.
-Czyżbyś chciała uciec?-pchnąłem ją na Klausa.On sparalizował jej ciało,delikatnie przechylił głowę na bok, pazurami zaznaczył dwa punkty na jej szyji,a następnie nadgarstku.
-Wybieraj przyjacielu-uśmiechnąłem się do niego i złapałem rękę i uniosłem do góry, obnażyłem kły i wbiłem się w rękę dziewczyny.Powoli sączyłem krew z jej ciała, każda kropla, świeżutkiej krwi. Wsłuchiwałem się w to jak powoli przestawało bić jej serce,uwielbiałem to,zabawa w Boga,ja zdecyduję czy przeżyjesz czy umrzesz.

piątek, 1 maja 2015

Rozdział 24

Perspektywa Diany :
Obudziłam się w jakimś dziwnym miejscu.Miałam związane ręce i nogi mocnymi sznurami.Ledwie udało mi się wyjąć telefon.Wybrałam numer Farley.
- Halo?! - połączenie zostało przerwane.
W pewnym momencie do pomieszczenia wszedł Shasa i ten drugi.
-Kogo my tu mamy, Diana Mary Davis, 1993 w Chicago, pracuje jako dziennikarka w BBC New, to co ślicznotko, znów się spotykamy.
-Czego chcesz?!
-Potrzebuję twojej pomocy w wyplemieniu tego paskudztwa, z tego co słyszałem jesteś potężną czarownicą. -Czarownicą? Chyba cię coś pogięło.
-Cedric, pozwól tu na chwilę.
-Co znów ?
-Chyba powinieneś coś wyjaśnić swojej córci.
-Córci ?! - krzyknęłam.
-Ponawiam jej pytanie.Jak to córci ?! O ile wiem moja córka jest w Chicago z Audrey.
-Widzisz to jakieś nieporozumienie.Ja jestem człowiek z krwi i kości i powinnam się już zmywać.
-Proszę cię Cedric, takie same nazwiska, oczy, uśmiech, nie domyśliłeś się?
-Nie rozmieszaj mnie gościu mój ojciec nie żyje,a ryj i nazwiska to przypadek.
-Tak? Twój ojciec zginął 20 lat temu, prawda?
-No tak.
-Cedricu, przyłączyłeś się do mnie 20 lat temu, prawda?
-Dobra nie pierdziel tyle.Tak to moja córka,której teraz się pozbędziemy.
-Jak...co ?! Ty jesteś moim ojcem ?! Ale mój ojciec...
-Mój drogi, nie będziemy się na razie nikogo pozbywać masz jeszcze 239 czarownic do nowiu, dziewczyna zostaje.
-Nie.Jeśli ma być silniejsza ode mnie ma zniknąć tak jak mój ojciec rozumiesz ?! Ja jestem najsilniejszy na świecie.Ja !
-Dziewczyna zostaje! Przecież podczas odmiany wszystkie zginą, ta moc ją przerośnie i tak zginie więc, teraz zostaje!
-To moja córka i zrobię z nią co chcę.
-W takim razie, sam znajdź swojego ojca.
-Tak szczerze wolę,aby siedział tam gdzie jest i nie pojawiał się przez następne 100 lat,niż ty mi go znajdziesz i wróci ze zdwojoną siłą.
-Tak? Tiara już go ma i właśnie po niego jedzie, ale jak nie chcesz to nie.
Wykorzystałam tą chwilę,wzięłam szkło,rozcięłam sznury i zaczęłam uciekać.
-Ej ona nam zwiewa.
-Daj se luz, człowieku- złapał mnie za ramię i z powrotem posadził na krześle.
-Przetrzymywanie ludzi wbrew ich woli jest karalne !
-Ojej nie wiedziałem córeczko - złapał mnie za włosy i rzucił na podłogę.
-Ej, kobiety są delikatne!- do pokoju weszła Alicia.
-Coś mi się nie wydaje - wyjął broń.
-Alicia wracaj do pokoju, Cedric co ty odpierdalasz?!
-Jeśli zaraz nie zobaczę tutaj swojego tatuśka zabiję i ją i tą ogoniastą.
-Synku,schowaj to,ładnie tak witać ojca ? - do pokoju wszedł Albion.
-No,no profesorze Davis dawno się nie widzieliśmy - wymierzył we mnie bronią.
-Mój drogi chyba nie chcesz zabić własnej córki?
-Jeśli będę musiał - przyłożył mi pistolet do skroni,a następnie Alicii.
-Spróbuj tylko ruszyć Alicię-zawarczał Shasa.
-Weź ją sobie - rzucił dziewczynę na podłogę.
-Ally, wszystko w porządku? Miałaś się nie narażać, bez potrzeby -Shasa rzucił się do brunetki i z powrotem postawił ja na ziemi.
-Oj ojcze,ojcze.Gdzieś ty się ukrywał?Gdy tylko załatwię moją córunię nawet ty mnie nie powstrzymasz. - przymierzał się do strzału.
W pewnym momencie okno wybiła kobieta w czarnym kombinezonie.
-Davis ! - strzeliła do niego z pistoletu i trafiła go w ramię.
-Kurwa !- złapał się za krwawiące ramię.
-Wszystko ok? Alicia,Diana idziecie ze mną.
-Z chęcią się stąd urwę.
-Wyglądasz kwitnąco Shasa - złapała mnie i Alicię za rękę.
-Dziękuję Natasho, dawno się nie widzieliśmy, jaka szkoda, że musisz już iść.
-Ja pójdę razem z twoją narzeczoną - zniknęłyśmy z pomieszczenia.
Minęła chwila i ujrzałam nieznane mi miejsce.
-Gdzie my jesteśmy ?
-Ważne, że daleko od tamtego oblecha.My się chyba nie znamy co? Jestem Alicia -wyciągnęła do cmnie rękę.
-Diana.
-Jesteśmy w mojej bazie.Steve miał zajęte ręce,więc nie będzie nam przeszkadzał.
-Kto to Steve ? Lepsze pytanie.Kim ty jesteś ?
- Steve Rogers - mój znajomy,który raz uratował świat.Jeśli o mnie chodzi to Natasha Romanoff jestem.Inaczej Czarna Wdowa.
-Nie musicie mi się przedstawiać.Bardzo dobrze was znam.Twój ojciec to niezłe ziółko Diano.
-Nie rozumiem.Matka i wszystkie media mówiły,że zginął 20 lat temu w wypadku samochodowym,a tak naprawdę zawarł układ z Sashą.Lepsze - jest czarnoksiężnikiem,a ja czarownicą,z tego co słyszałam jestem silniejsza od niego,mój dziadek wygląda jak dwudziestolatek i mój własny tatusiek chce mnie zabić.
-Taa można się nie połapać.Zaraz wracam,a wy się rozejrzyjcie - zniknęła.
-Ej ty jesteś ta Alicia w której Niall się zakochał i płacze od tygodnia bo dała mu kosza?
-Płacze ?
-Od urodzin Liama.
-Urocze.
Udałam się gdzieś w głąb bazy.Wyjęłam telefon i zadzwoniłam do Farley.
- Halo ?
-Farley ale akcja.Mój ojciec groził,że mnie zabije,Albion se wrócił i jestem w bazie jakiejś Czarnej Wdowy z syreną.
-Poznałam takiego przystojniaka, chciałam się napić alkoholu, ale Quinn przypomniał mi o ciąży i musiałam wracać do domu.
-Serio? Ty mi gadasz o tym,że urodzisz sobie dzieciaczki,a ja miałam przyłożony pistolet do łba !
-Zostałam samotną matką dzięki za współczucie, ała...AŁA.
-Chyba sobie jaja robisz!-usłyszałaś głos Quinna.
-Prościej.Jestem czarownicą i Shasa chce mnie wykorzystać.
-...Farley!...Far, trzymaj się!
-Ta najlepiej mnie olać.
-Biep,biep,biep.
-To nie jest...-jakiś gościu złapał mnie za nadgarstek.
-Kim jesteś i co tu robisz?
-Jestem Diana Davis.
-Co robisz w mojej bazie intruzie?!Szpieg?! - złapał mnie za kurtkę i uniósł do góry. 
-Diana, a widziałaś...przepraszam co tutaj się dzieje?
-Kolejny intruz?! - puścił mnie,a złapał Alicię.
-Ej, puść mnie! Diana, zrób coś!
-Szmato puść ją! - rzuciłam się na niego ale mnie odepchnął.
-Szmatą to zaraz będzie trzeba czyścić waszą krew z podłogi.
-Zawołaj Natashę czy coś, jestem za młoda by umierać, a moja krew za cenna!
-Nie dramatyzuj - przewróciłam oczami.
- Puść je Steve.
-Natasha? Znasz tych szpiegów kanalizacyjnych?
-Nie wiem czy wiesz, ale syrenią krwią można wskrzeszać, ale nas jest coraz mniej.
-Sprowadziłaś tu syrenę?
-I czarownicę - dodałam.
-Oszalałaś?!Mówiłem ci!Daj spokój z Shasą.Mamy ważniejsze sprawy.
-One potrzebowały pomocy.
-One od teraz radzą sobie same - posłał wrogie spojrzenie Alicii.
-Gościu kim ty niby jesteś,że zachowujesz się jak bynajmniej Kapitan Ameryka.
-Bo nim jestem.Steve Rogers.Coś jeszcze?!
-Jezu zaraz normalnie tu wpadnie wojsko i antyterroryści.
-Nie mam zamiaru paprać się w sprawy z wiedźmami,syrenami,wampirami czy Shasą jasne?!
-Już za późno.Porwaliśmy jego narzeczoną,a on nie da nam spokoju.Jednym słowem nas zabije.
-Czyli nie możecie go zabić? Ewentualnie unieszkodliwić, albo delikatnie naruszyć? Mam dość tego dupka. -Kochana Shasy nie da się naruszyć,unieszkodliwić czy zabić.Jest nieśmiertelny,powinnaś o tym wiedzieć.
-Nadzieja umiera ostatnia.
Nagle usłyszałam huk i wybijanie szyby.
-Dobry,wróciłem po to co moje.
-Nie jestem przedmiotem.
-Trudno,Tiara, Jevahi, Anabelle - do pokoju weszły trzy dziewczyny, wyciągnęły przed siebie ręce i zaczęły coś szeptać, nagle nikt nie mógł się ruszyć.W pewnym momencie w mojej głowie pojawiły się dziwne literki.
-Nienawidzę cię, zniszczyłeś mi życie!-wrzasnęła Alicia i wybiegła z pokoju.
-Die Wände aus Blei, der aus Stahl FußBoden. euch zu leben unangenehm? das Buch lauert auf euch! - wypowiedziałam słowa tkwiące mi w głowie i na podłogę upadł Shasa i te wiedźmy.
-Steve pójdziesz z Dianą,a ja dorwę Alicię.Spotkamy się pod Madison Square Garden. - Romanoff zniknęła.
- Zaraz to my jesteśmy w Nowym Yorku?!
- A co myślałaś ? - złapał mnie za rękę i wybiegliśmy z budynku.
Perspektywa Natashy :
Pobiegłam za Alicią.
-Nie! Zostaw mnie! O to ty, dobra myślałam, że to jedna z tych czarownic.
-Widziałaś kiedyś rudą czarownicę w czarnym kombinezonie ze spluwami?
-Tak.
-Nie wnikam.Musimy się stąd zabierać za nim ten psychol się podniesie.
-Idźcie do miejsca gdzie już kilka razy znalazł Alicię -powiedziała jedna z czarownic i oparła się o framugę. Wyjęłam broń i wymierzyłam w nią.
-Schowaj to, nie zamierzam być waszym wrogiem, pomagam mu tylko dlatego, że ocalił moją matkę. Sądzę, że jego plan jest chory, a on jest chory psychicznie.
-Znam takie jak ty.Najpierw mówią,że nie są wrogami,a na koniec zdradzają - strzeliłam do góry,a kula utknęła w suficie.
-Tak, nie wysilaj się na ufanie, osobą, które są zmuszone do pracy z Shasą, powinnam go teraz, tu zawołać, żeby wziął sobie Alicię i coś z tobą zrobił, a tego nie robię, tak?
-Nie jestem wampirem czy wilkołakiem i nic mi nie zrobi,a ty możesz nie zdążyć go zwołać - przyłożyłam jej pistolet do skroni - Dowód poproszę.
-Dowód? Myślisz, że dlaczego ja, Anabelle i Jevahi chodzą wolno, a on nadal leży na ziemi? My trzymamy go w stanie osłupienia, żebyście zdążyli na pewno uciec.
-Niech będzie.Alicia zostajesz czy uciekasz?
-Jeśli ten dupek ma się zaraz podnieść i zabrać do domu, to mnie tu nie ma!
-Dobra,trzymaj się - złapałam ją za rękę,wybiłam szybę i wyskoczyłyśmy przez okno.
Po chwili znalazłyśmy się na ziemi.
-I jak?
-A tam, miałam tylko wrażenie, że zaraz umrzemy, nie wyskakuję codziennie przez okno.
-Gdybym nie robiła tego parę razy wcześniej już bym nie żyła.A wy na co się gapicie? - spojrzałam na tłum ludzi - Nic ciekawego.Już was tu nie ma. - rozbiegli się.
-Wolisz metro czy coś ostrzejszego?
-Wszystko jedno.
-Może lepiej metro.
Udałyśmy się do metra.Nagle przyszedł kontroler.
-Bilet pani ma ? - zwrócił się do Alicii.
-Yyyy...nie..
-A to niby czemu - zaczął ją szarpać.
-Może pan przestać?To boli!
-Ojej jakaś ty wrażliwa.I po co się jeździ na gapę suko ? - uderzył ją w twarz.
-Kto pana zatrudnił ?!
-A co też chcesz oberwać ???!
-Z chęcią - wykręciłam mu rękę,kopnęłam go w krocze i przewaliłam na ziemię.
-Jesteśmy już chyba na miejscu.Wszystko ok?
-Czekaj-kopnęła kanara w brzuch -Teraz możemy iść.
-Ale mu dołożyłaś - zaśmiałam się.
-Taa, ma farta,że nie założyłam dzisiaj szpilek.
-Hahaha.Dobra idziemy pod umówione miejsce.Steve pewnie już tam jest
 Podeszłyśmy pod Madison Square Garden.
-No,no i co dalej ? - spytał Ameryka.
-Shasa chce odzyskać Williams,a Cendric zabić Davis.
-Brawo,a my co mamy zrobić?Prywatna ochrona tych lasek?
-STOP.Ja mam swoje życie.Jestem dziennikarką i muszę jechać z One Direction w trasę.
-Dobra wracaj sobie do domu ale nie przyjdę na twój pogrzeb.
Nagle zadzwonił telefon.
-Przepraszam, muszę to odebrać.
-Halo?Tu Niall.Chcę cię przeprosić za tą akcję w urodziny Liama.
-Dobrze,nic się nie stało.To wszystko?
-Umówisz się ze mną?
Alicia zmierzyła mnie wzrokiem.
-Jeśli chcesz zginąć to proszę.
-Wybacz Niall ale nie - rozłączyła go.
-Co za natręt.
-Chyba nie masz zamiaru mu o wszystkim powiedzieć?! - warknął Ameryka.
-Może mam! Jest dla mnie ważny i powinien wiedzieć.
-Dosyć tego.Williams kupujemy bilety i wracamy do Londnu?
-Tak.Nie jestem,ani własnością Shasy,ani waszą!
-Nigdzie nie idziecie! - Dianę przewrócił na ziemię,a Alicię uniósł do góry.
-Co ty robisz?
-Spokój.Zadzwonię do mojego kumpla,który wyczai nam jakąś miejscówkę na chwilę obecną.
-Puść mnie! - zaczęła się szarpać.
-Skarbie,rób co chcesz ale wiedz,że syreni śpiew na mnie nie działa.
-Dzwoń Romanoff za nim ten idiota się tu pojawi - pociągnął syrenę za sobą.
-Skoro mogę robić co chcę,to mnie puszczaj.Wracam do domu.
-Nie wydaje mi się.
-Przecież,mam sobie poradzić z Shasą sama,więc czego jeszcze chcesz?
-To zapierdalaj do tego mordercy i patrz jak z jego rąk ginie tysiące stworzeń.
-Puść mnie w takim razie.
-Pierdolona szmata.
-Ała!A ty co niby lepszy jesteś?Ktoś ci się sprzeciwi to od razu wpierdziel,tak? - wycedziła przez zaciśnięte zęby.
-Kurwa laleczka z porcelany się znalazła.
-Wiesz co? Masz rację, jak mogłam, zabij mnie najlepiej, bo ta szmata, którą jestem, nie zasługuje na życie-podniosła z ziemi popękaną butelkę po piwie i przyłożyła sobie do brzucha najostrzejsze miejsce.Po drugiej stroni nie będę musiała uciekać, przed nikim, nie będę musiała słuchać nikogo, bedę wolna od takich jak ty czy Shasa!
-Masz rację,potnij się.O jednego samobójcę mniej.Idziesz czy zostajesz Davis?
-Dziękuję za przyznanie mi racji -rzuciła butelką o ziemię i wsiadła do najbliższej taksówki - Adios!
-W sumie nie chcę narażać się na tatuśka.Pójdę z wami.
-Jedyna mądra - złapałam za telefon i zadzwoniłam do kumpla.
-Nick załatwił nam domek na uboczu miasta.
Nagle Diana upadła na ziemię.
- Dostałam wiadomość od Albiona.Cendric nas szuka.
Perspektywa Klausa:
Wróciłem do domu, sprawa z dziwnym zachowaniem Farley zupełnie zbiła mnie z tropu i nie miałem ochoty topić smutków w piwie, tak jak robi to mój brat. Drzwi wejściowe były otwarte.
-Farley? Jesteś?-zawołałem, nie odzywała się. Wszedłem do środka, salon i kuchnia stały puste, szybko wbiegłem na górę-Farley?-złapałem za klamkę sypialni, nacisnąłem klamkę i pchnąłem drzwi. Szafka z ubraniami była otwarta, wszystkie ubrania zniknęły. Nie wierzyłem w to co widzę. Moją uwagę przykuła ramka, z naszym wspólnym zdjęciem, leżała rozbita na ziemi.
Podszedłem do szkła, pozbierałem je i wyrzuciłem do kosza, zdjęcie odłożyłem na komodę. Nagle z łóżka spadł, jakiś mały przedmiot. Stanąłem jak słup i przyglądałem się podłodze w szukaniu przedmiotu, nagle na panelach zabłyszczała, mała, złota obrączka. Podniosłem ją, zacząłem obracać między palcami, nogi mi się ugięły i opadłem na łóżko. Miałem wrażenie, jakby tysiące wykałaczek, zostało wbitych w moje już od dawna nie bijące serce. Położyłem ją na zdjęciu, podparłem łokcie na kolanach i schowałem twarz w dłoniach. Oczy mi się zeszkliły, a palce zaczęły drżeć, każdy najmniejszy fragment mojego ciała, został sparaliżowany i czekał tylko, aż Farley pojawi się w drzwiach i powie że to żart. Po mojej głowie cały czas chodziło pytanie, dlaczego? Nigdy nie mówiła, że jest jej ze mną źle, że coś jej przeszkadza.
Nie to nie może być prawda. Złapałem wazon z kwiatami, które nie tak dawno dałem swojej wybrance i rozbiłem go o podłogę. Wstałem podszedłem do komody i jednym ruchem ją przewróciłem, jej szczątkami rzuciłem w szybę, która się rozbiła. Nie poprzestając na tym, podarłem stos poduszek, leżących na łóżku, pozrzucałem wszystkie obrazy ze ścian. Podszedłem do lustra, podniosłem na nie rękę i zobaczyłem przyklejone na nie zdjęcie Farley. Zrobiłem je jej rok temu, w tym hotelu przy plaży, która tak jej się podobała. Upadłem na ziemię i zacząłem się cofać, uderzyłem plecami o ścianę, wróciły wszystkie wspomnienia. Ukryłem twarz w dłoniach. Chciałem już tylko zniknąć, albo chociaż umrzeć, ale nie potrafię, na świecie został tylko jeden sztylet, w dodatku nikt nie widział go od 320 lat. Podniosłem się i powlokłem do kuchni, złapałem wódkę i piłem ją prosto z gwinta. Rozbiłem ją na podłodze i zacząłem snuć się po opustoszałych ulicach. Nagle podszedł do mnie Damon.

-Stary co ty sobie zrobiłeś?-ktoś w końcu zauważył moje pijaństwo. Podszedł bliżej i podparł mnie na sobie, tak, że przestałem mieć tak straszne kiwać na boki.
-Zostawiła mnie-wymamrotałem- Farley mnie zostawiła.
-Chodź, nie będziesz chodził w takim stanie po ulicy-powiedział i zabrał mnie do domu.
*******************************************************************************
Czytam=Komentuję
SoMe&LenaX