środa, 20 maja 2015

Rozdział 31

Perspektywa Jane:
Wraz z Darcy przyjechałyśmy do Londynu w sprawach służbowych.Oczywiście w samolocie musiała wystraszyć połowę pasażerów.Anglia jest piękna.Niestety jesteśmy tu tylko na dwa tygodnie.Gdy szłyśmy ulicą zapatrzyłam się i wpadłam na jakiegoś chłopaka.
-Przepraszam,bardzo.Zapatrzyłam się.
-Spoko-poszedł dalej.
-Ej on wygląda jak Thor-szepnęła.
-Masz zwidy.
-Zaraz zobaczymy czy to nie on.Ej THOR!-wydarła się na całą ulicę.
Nie wzruszony szedł dalej .
-Mówiłam ci,że to nie on.
-Pewnie udaje.-podbiegła do niego i złapała za ramię.
-Co ty robisz?
-Gadaj,jesteś Thorem.
-Nie.
-To czemu wyglądasz podobnie jak on??
-Głupi zbieg okoliczności, jeszcze jakieś pytania?
-Seriooo zbieg okoliczności?Gadaj no-wskoczyła na niego.
-Jesteś jakaś porąbana!-zrzucił ją z siebie.
-Możesz coś z nią zrobić?-popatrzył na mnie.
-Darcy...chodźmy już.Jest nienormalna,uwielbia Thora z komiksów i zwariowała psychicznie na jego punkcie.
-Zdążyłem zauważyć.
-Przecież to ty jesteś w nim zakochana,a nie ja!!!!
-Daj spokój.Obie wiemy,że on nie istnieje.Prędzej uwierzę,że świnie latają.
-To patrz-rzuciła gumową świnką w twarz chłopaka.
-Jesteś nienormalna!-odszedł.
-Ja?!Wypluj te słowa murzynie! Masz to odszczekać-złapała za jego nogę.
-Jak chcesz-przemienił się w wilka i zawarczał na nią.

-AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA
-Ucisz się-zasłoniłam jej usta ręką.
Wrócił do postaci człowieka-Wystarczy? Dziękuję.
-Czekaj-wyjęła telefon i zrobiła mu zdjęcie.
-Chodź już.Nie mało ci wrażeń?
-Zmień się jeszcze raz w wilka.
-W dupę mnie pocałuj świrusko.
-Ja świruska?!-wyjęła colę i oblała nią go.
-Tak jesteś świruską.
-Palant ze spalonego teatru.
-Gdybym nie obiecał Christoffowi,że przestanę zabijać ludzi,rozszarpałbym cię.
-Taaa nic byś zrobił bez tych swoich kiełek.
-Nara-zniknął.
-Muszę wiedzieć gdzie on mieszka.
-Po co?!
-Światło dzienne ujrzy jutro w prasie nagłówek ''Wilkołaki są wśród nas'',a ty mi pomożesz.
-NIE!
-Tak-złapała mnie za rękę i pobiegłyśmy do kawiarni.Wyjęła swojego laptopa i zaczęła szperać.
-Podać coś?
-Tak,nóż,aby rozszarpać tą wariatkę!
-Ciastko może być?
-Owszem.
-Dobra mam już.Kai Saltzman.Dzisiaj będzie miał nietypowych gości.

-Jesteś nieźle stuknięta.
-Wiem.
Poszłyśmy do hotelu,a Darcy zabrała sprzęt.
Było już późno,gdy dotarłyśmy do jego domu.Nie chcę się w to mieszać ale jestem jej przyjaciółką.
-Zakradasz się?
-Nie wybiję okno jak terrorysta.
-Dobra,pokaż na co cię stać.
Wdrapała się na ścianę i wywaliła szybę.
-To jest napad!
-Znowu ty?Wynoś się stąd.
-Nie-zaczęła demolować mu pokój.
-Bosh dziewczyno co ty odpierdalasz?!
-Kai,co tu się,co to za laska?-do pokoju wszedł blondyn.
-Ona już wychodzi.
-Ja tu zostaję.Chodź Jane.Co tak stoisz?!
Weszłam nieśmiało przez wybite okno.
-Darcy,chodźmy już.To głupie.
-Dosyć tego,dzwonię na policję.
-Widzisz co narobiłaś?!
-Halo?Chciałbym zgłosić włamanie.
-Dzwoń ile wlezie i tak wszyscy poznają prawdę,że jesteście wilkołakami!Było się nie zmieniać przy mnie!

-Tak ona nadal tu jest,tak,dobrze czekamy.
-Ty obłudniku-wyrwała mu z rąk telefon i rozwaliła o ścianę.
-Ej no to nowy Iphone!Przeginasz!
-Kai nie,nie wolno ci.
-Jak je zabiję to nikt się o nas nie dowie!
-Kai,nie.
-Mieliśmy zabijać w ostateczności,a teraz nasza wataha może wyjść na światło dzienne!
-Nie wolno ci.
-Nie jesteś naszym ojcem!
-Ale jestem twoim bratem!
Zrobiła im zdjęcie,gdy ukazali swoje wilkołacze kły.
-Usuń to!
-Spieprzamy-złapała mnie za rękę i wybiegłyśmy z ich domu.
Uciekłyśmy do lasu,który był zaraz obok.
-Usuń to!-za nami pojawił się Kai i złapał mnie.
-Usuń to albo ją zabiję!
-Heej i co się tak spinasz?Puść ją albo roześlę to w jednej sekundzie do wszystkich portali dziennikarskich. -A twoja przyjaciółka umrze.
-Hahah mi też miło jest cię poznać.
-Usuń.
-Dobra-usunęła ale ja wiem,że ma kopię zapasową.
Pchnął mnie na ziemię.
-Ale wiesz,że mam ponad sto kopii?
-A wiesz,że znam wasz zapach i mogę was zabić kiedy mi się podoba?
-No cześć-za nami pojawił się Thor.
Jak zawsze pojawia się tam,gdzie się coś dzieje,a wcześniej nie jest łaskaw się odezwać.
-Jak tam twoja rozmowa z Odynem?
-Wiesz,że od kiedy wiem,iż jestem twoim bratem,coraz więcej ludzi naskakuje na mnie,że jestem tobą?
-Nie ma to jak ta popularność.Słuchaj radzę ci,abyś nie dotykał tej dziewczyny-wskazał na mnie.
-Będę robił co mi się podoba.
-W takim razie zrobimy sobie rodzinną pogawędkę-rzucił młotem,który trafił wilka w brzuch-Nie zadzieraj z bratem.
-Hahah rodziny się nie wybiera,prawda?Ale ja już wybrałem.Nie jesteś moim bratem i nigdy nim nie będziesz-zniknął.
-Myślisz,że chcę nim być?Drugi raz w życiu widzę cię na oczy,a ojciec wyskakuje mi z tekstem ''Oto twój brat Kai'''.Dla mnie jesteś zwykłym tchórzem,znikającym i pojawiającym się wtedy kiedy jest mu wygodnie.
-A ty co się tak gapisz?Leć do tego wilczka,zamieszkajcie sobie w lesie,ale nie chcę was widzieć w Asgardzie.
Tamten nic nie odpowiedział tylko zniknął.Podniosłam się z ziemi i skierowałam w stronę Thora.
-''Dla mnie jesteś zwykłym tchórzem,znikającym i pojawiającym się wtedy kiedy jest mu wygodnie.'' mówiłeś o sobie?!-wykrzyczałam mu w twarz.
-Taa fajne powitanie.
-Chyba raczej pożegnanie.
-Nie widzieliśmy się pół roku,a ty się obrażasz?!
-Zgadnij przez kogo.Pojawiasz się tak sobie na Ziemi i nawet mi nie powiedziałeś!
-Rogers mnie wezwał.
-Czekałam na ciebie te cholerne 6 miesięcy,mogłabym dłużej,a ty masz mnie w dupie,jednak kiedy Ameryka cię wzywa pojawiasz się w mgnieniu oka!
-Ta rozmowa nie ma sensu.
-Wiesz co nie ma sensu?Ty.-złapałam Darcy i kierowałyśmy się w stronę hotelu.
Wiedziałam jak mocno się wkurzył,ale mam to gdzieś.Od dziś nie chcę go znać.

Perspektywa Louisa:
Mieliśmy się już zbierać na próbę,wieczorem mamy koncert,a jak nie przyjdziemy punktualnie to Simon nam nogi z dupy powyrywa.Wyszliśmy tylnym wyjściem z hotelu,aby fanki nas nie zmasakrowały.Nagle przed nami pojawiła się znienawidzona przeze mnie blondynka i jakiś drugi wybryk natury.
-Co wy tu robicie?Ty czasem w Nowym Yorku z Dianą nie jesteś?
-Może ją zabiła?-zakpiłem.
-Zamkniesz się?
-Bo co?!
-Damon,siedź cicho.Diana,owszem jest w Nowym Yorku,ale z Avengersami i chciała,żebyś wiedział. -Avengersami?Hahaha byłem w kinie-parskął Styles.
-Dobrze wiedzieć-zakpił szatyn.
-Nie chcesz wierzyć to nie.
-Ciebie nawet chyba stać nie było na bilet.
-Nie bądź taki do przodu bo ci tyłu zabraknie.
-Zamknijcie się wszyscy!-wrzasnął Liam i pokazał nam jakąś gazetę-Oni mają rację,Avengersi istnieją.
-Magia.
-Eeee,a ty przypadkiem nie masz wizytacji w domu publicznym?-warknąłem.
-A mam,ale blondynka, miała za duży kontakt z verbeną i muszę ją wszędzie zabierać.
-Ale skąd ona zna Avengersów?Jedyne co wiem to,że jej ojciec jest chory psychicznie i uciekł ze specjalnego zakładu.
-Coś cię chyba ta lasecja bajeruje,ludzie bez powodu nie zadają się z superbohaterami.
-A twoja nie lepsza.
-Chcesz w mordę?!
-Owszem-zaczęliśmy się nawalać.
-Macie coś jeszcze nam do przekazania?-spytał Payne.
-Nie... 
-Na ziemię!-pojawili się uzbrojeni goście z FBI.
Zlazłem z Malika i zaczęliśmy przyglądać się całej sytuacji.
-Koniec tego-gościu złapał blondynkę i wbił jej jakiś kołek w serce.
-Nie!Ty wiesz co ty zrobiłeś!?-wyrwał mu kolejny kołek i wbił go w gardło mężczyzny.
-Pozbywamy się intruzów-jakiś drugi wylał na szatyna wiadro pełne fioletowych kwiatów. -Zabolałoby mnie to gdybym nie pił verbeny-wyciągnął kołek z ciała i przebił nim kolejnego mężczyznę.
-Przestań!To nie jest rozwiązanie!
-Oni zaczęli!
-I oni skończą.
-Wycofać się-zniknęli za zakrętem.
Chłopak wziął ciało blondynki na ręce i zniknął.
-Boże,co tu się stało?
-Jeśli chcesz jeszcze żyć,mam dla ciebie radę Malik.
-Oświeć mnie.
-Zostaw tą Davis,ona i jej przyjaciele są niebezpieczni.
-Prędzej odejdę z zespołu,niż to zrobię.
-Okej,rób co chcesz.
Szliśmy w milczeniu jak nagle wpadła na nas jakaś roztrzepana dziewczyna.
-Hej,wy jesteście One Direction?
-Tak,trochę wcześnie przyszłaś,koncert jest o osiemnastej.
-Stella Black,szukam Diany Davis,jesteśmy z tej samej branży,a ona pisze o was artykuł prawda?
-Nie ma jej.
-Jak to?
-Normalnie.-syknął Zayn.
-Dobra,dobra nie spinaj się tak gościu.
-BLACK!Co to ma znaczyć?!Nie wzięłaś moich bagaży!-wydarła się na nią jakaś blondyneczka.
-Nie jestem twoją sługą,pracujemy tylko razem.
-Zdziwisz się-uderzyła ją w twarz.
-EJ co ty sobie myślisz?!-warknął Harry.
-Gówno cię to obchodzi,widzimy się w hotelu Black-prychnęła,poprawiła włosy i odeszła.
-Wszystko ok?-pomogłem jej wstać.
W tym samym momencie jakiś paparazzi zaczął robić nam zdjęcia.
-Ile można czekać?!-pojawił się Cowell.
-Już idziemy.Nara koleżanko.-pożegnałem się z nią i poszliśmy na próbę. 
Perspektywa Diany:
Ta cała sytuacja jest chora.Ja mam swój plan.Jakiś czarnoksiężnik odbierze mi moc i po sprawie,mam to gdzieś czy Avengersi mi pomogą czy nie.Jeszcze ten głupi Iron Man.Ciekawe czy,gdybym nie przechodziła tamtędy,obok Cendrica,czy by mnie poznał?
-No księżniczko,musimy się dowiedzieć gdzie twój dziadziuś.-z przemyśleń wyrwał mnie Stark.
-Może ma ponad tysiąc lat ale i tak jest ładniejszy od ciebie.
-Wątpię.
-Dobra,cicho,namierzyłam go.Jest w Oslo,FBI go przetrzymują.
-Super i co w związku z tym?Zabijcie mojego ojca,będzie po sprawie.
-Myślisz,że to takie łatwe?
-Ratowaliście świat,tak,dla was jest to łatwe.
-Jestem.-w drzwiach pojawił się Thor.
-A ty gdzieś znów był?
-Rozmowa z bratem,wiesz.
-Taa...
-Dobra,ja idę,zaraz wracam.
-Gdzie?
Wzruszyłam ramionami i wyszłam.
Szłam nawet nie wiem gdzie i szczerze miałam to gdzieś.Nagle straciłam równowagę i zrobiło mi się ciemno przed oczami.Zemdlałam.
-Mówię ci to genialny plan.Gdy zjednoczymy siły,zawładniemy światem,ja odbiorę jej moc,będę silniejszy,a ją najwyżej zabiję.Co ty na to?
-Wszystko mi jedno co z nią zrobisz,trzeba zniszczyć wampiry, o mój cel.
-O obudziła się.
-Czego chcesz?!-wykrzyczałam.
-Naszej owocnej współpracy-złapał mnie i wypowiedział jakieś słowa.
W jednej chwili czułam jak grunt mi się wali.Zobaczyłam całe swoje życie w szybkim tempie.Albion zabił moją matkę,Cendric i ja żyjemy w rządzie władzy,mam 22 lata,mój ojciec ma strzelicę,a ja udzielam tam kursów strzelania,mieszkam w Londynie,porwali mnie Avengersi,lecz mój ojciec im przeszkodził.Znam Damona i Quinnciego,poznałam ich na ulicy,nienawidziłam ich.
-Diana nic ci nie jest?Avengersi cię uprowadzili,chcą zniszczyć nasz plan!
-Co...jaki plan?
-Zniszczenia wampirów i rządzenia światem.-po tych słowach jakby całe moje życie się przypomniało.
-Ten świat to taki dodatek.
-Aaaa no tak.Słuchaj wiem gdzie mieszka ten wampir Quinncy,on zna innych,porwiemy ich czy coś.
-Świetnie,łap broń i idziemy-rzucił mi spluwę.
Nagle pojawiliśmy się przed domem O'Hara.
-Improwizuj.
-Cześć?
-No hej,wiesz urządzam taką imprezę przepraszalną,jadę do Czech na stałe i chcę cię przeprosić za te wszystkie złośliwości.
-Spoko-mówił smutnym tonem,ale widać było,że nie chciał okazać swojego przygnębienia.
-To co,weź ze sobą Damona i innych przyjaciół wampirów czy wilkołaków,będzie zabawa.
-Aha.
-Za dwie godziny w tym miejscu-podałam mu kartkę.
-Dzięki?
-Nie ma za co-szyderczo się uśmiechnęłam.
-Wiesz,chyba nie przyjdziemy.
-Łamiecie mi tym serce,chciałam się pożegnać,to moje ostatnie chwile w Londynie i Stanach. -Przecież ty nawet mnie nie lubisz.
-Było minęło,wiesz czuję,że zaraz nastąpi nowy rozdział w moim życiu,nie chcę mieć wrogów w tamtym rozdziale.
-Powodzenia.
-Wpadnijcie choć na pięć minut.
-Zobaczę mam coś do zrobienia,to bardzo ważne. 
-Jak zawładniemy światem,spróbuj swoich sił jako aktorka.
-Dzięki.-pojawiliśmy się w magazynie.
-Masz tu parę zaklęć,tak na wszelki wypadek jakby coś ci zrobili.To jest na nietykalność,to na znikanie ran,to na zawalenie pomieszczenia,a to na eksplozję danej rzeczy czy miejsca.
-Okej,rozumiem.
Czekaliśmy dwie godziny,aż zjawili się.
-Widzę,że wszyscy w komplecie.
-Ta,ale tylko na chwilę,nie rób sobie nadziei-syknął Damon.
-Witajcie przyjaciele-światła zgasły,a w pomieszczeniu pojawiło się z ok.1000 kołków i wszędzie rozlana verbena czy tojad.
-Aaaaaaa!-zawył Quinncy-Wiedziałem,że mnie nie lubisz!
-Nie mogę-nie mogę oddychać... -Christoff!Dobra co wy chcecie tym osiągnąć?!
-Shasa zaraz tu będzie,chcesz przetestować broń?-spytał Cendric.
-Jasne-wymierzyliśmy bronią w każdego ''gościa''
-Miło.
-Bardzo-wystrzeliłam sobie dwie kule w sufit.
-Dobrej jakości.
-Więc co chcecie?Torturując mojego kolegę i dwóch przydupasów?
-Czego mogą chcieć najsilniejszy czarnoksiężnik i najsilniejsza czarownica na świecie?
-Strzelam,że władzy,ale po co wam my, nie buforuję.
-Kiedy Shasa wyplemi wszystkie wampiry,nawet Klausa,przecież nikt nie jest całkowicie nieśmiertelny,żadna istota się nam nie sprzeciwi.
-Dobra,macie chociaż jakieś krzesełko?Stuletnie nogi to nie to samo co dwudziestoletnie.
-Za duże wymagania,oj za duże.
-Dobra, mogę postać.
-A gdzież twoja siostra co?
-FBI postanowiło pozbyć się wampirów.
-Mieszańce podobno są nieśmiertelne,ale jeśli są wytworami Kalusa,to marny ich los.
-Ah jakiś ty znawca,ciekawe czemu to FBI postanowiło zająć się,również czarnoksiężnikami i czarownicami?-popadliśmy w pusty śmiech.
-A ja wiem?Idioci porywają się z motyką na słońce.
-Córciu pamiętasz jak byliśmy na strzelnicy?Może teraz zrobimy sobie żywe cele?
-Jesteś wredna,ale nie aż tak.
-Kiedy przyjdzie Shasa,nie chce mi się na nich patrzeć.
-Przykro mi,że musiałaś czekać.-pojawił się wspomniany.
-Nie ważne,skoro już jesteś,mogę iść.
-Idziemy córa,mam nadzieję,że cię nie zawiodłem Shaso.
-Nie zgrywaj się przyjacielu, spisałeś się wręcz wybornie.
-Do następnego razu-pojawiliśmy się w Londynie przed moim domem,który ojciec mi załatwił.
-Widzimy się jutro z rana na strzelnicy.
-Oczywiście-pożegnałam się z nim i weszłam do domu.
Perspektywa Taylora:
"Wampiry to jeszcze pikuś, poznałem świat czarownic, czy wilkołaków, są częścią jakiejś układanki biologicznej. Ale nie udało mi się dowiedzieć czegoś więcej, krypta jest silnie strzeżona, nie zdobędę pierścienia"-usłyszałem pukanie do drzwi. Zerwałem się z krzesła i ruszyłem ku ich stronę, otworzyłem je.
-Cześć, masz czas?-zapytała blondynka-Mam chińszczyznę-wyciągnęła zza pleców reklamówkę. Jedyne co zrobiłem to rzuciłem jej uśmiech i machnąłem ręką w geście "wejdź". uśmiechnęła się i skorzystała z zaproszenia, totalnie się rozgościła, weszła do kuchni wyciągnęła z szafki talerze i sztućce.
-Nad czym pracujesz?-zapytała przeglądając papiery,które zostawiłem na stole w jadalni-Ciała wyssane z krwi-przeczytała na głos.-Historia, jak z horroru, ale mój chłopak jest dzielny-zaśmiała się-Serio, nie boisz się trochę?
-Nie, a powinienem?-powiedziałem ukrywając zakłopotanie, miałem iść po pierścień i jak zawsze Ava przychodzi nie w porę, w ogóle nie powinna dowiedzieć się o całej sprawie-Dobra nieważne, miałem coś zrobić.
-Mogę ci pomóc? Poradzę sobie-no i klops, nawet jak spróbuję ją okłamać ona zaraz będzie o tym wiedziała i jeszcze się o to obrazi.
-Muszę przeszukać katakumby, to paskudna okolica, z resztą jak możesz zauważyć mordy zostały dokonane tylko na kobietach-zniechęcałem ją-Nie chcę cię stracić.
-Dam radę, chodź.
-Dobra-w co ja ja pakuję?
Chwilę później znaleźliśmy się na miejscu. Zabrałem ze sobą latarkę, klucz i medalion dla Avy, nie puściłbym jej tam bez niego.
-Co mam robić?-stanęliśmy przed wejściem do krypty.
-Załóż to i zostań tutaj, jeśli coś usłyszysz, co mogłoby ci zagrozić uciekaj, masz kluczyki do auta, ja sobie poradzę-dałem jej wisiorek i cmoknąłem w policzek-Pamiętaj coś co może coś ci zrobić uciekaj.
-Dobrze-przytaknęła i zapięła wisiorek-Tylko wracaj szybko, jest ciemno,zimno i mrocznie.
-Miałaś się nie bać.
-Nie boję się!
-To dobrze-wsadziłem klucz do zamka i pchnąłem dość mocno drzwi, były stare, drewniane i strasznie skrzypiały. Pomachałem Avie i ostrożnie kroczyłem po wąskich schodach prowadzących do katakumb. Korytarz był ciasny. Wilgotne i cuchnące powietrze niesione przez jakby delikatny wiatr, gdzieś musiało być drugie wejście, które zostało otwarte. Po minucie wstąpiłem na drogę, coś chrupotało z każdym krokiem, włączyłem latarkę i zobaczyłem, że kroczę po ludzkich kościach, smród...on był podobny do tego jakim charakteryzuje rozkładające się ciało. Z trudem powstrzymywałem się od zwymiotowania, szedłem coraz szybciej, żeby przejść tę całą "rozkładnię", potknąłem się i wylądowałem twardo na betonie, ślad ludzkich czaszek i kości, właśnie tu się urywał. Pomieszczenie było okrągłe, prowadziło do niego 8 innych dróg. Na środku stała kolumna, a dookoła niej 4 kolumn długości połowy tej środkowej. Na każdej mieściły się małe drewniane, czarne skrzynki. Kredą były na nich wypisane zapewne to co znajduje się w środku, zapisane były runami, więc zupełnie niczego się nie doczytałem. Obejrzałem je dokładnie, na jednej był znak nieskończoności, otworzyłem ją i zobaczyłem w niej pierścień, z fioletowym kamieniem. 
-Czuję twój zapach...-usłyszałem gdzieś w głębi korytarzy, wyciągnąłem pierścień z podstawki i zacisnąłem go w pięści-... strach i poczucie, że może jednak coś cię uratuje...-zamknąłem skrzynie odstawiłem na miejsce, wsadziłem pierścień na jeden z palców i ruszyłem w stronę korytarza z, którego trafiłem do pomieszczenia-Zabłądziłeś?-usłyszałem za sobą, odwróciłem się, ta blondynka, która przedtem darowała mi życie. Złapała mnie za gardło, w tym momencie myślałem tylko o Avie, o tym czy udało jej sie uciec, lub uniknąć spotkanie z jakimkolwiek wampirem-Nie ładnie tak myszkować, mama cię tego nie nauczyła?-uderzyła mną o ziemię z taką siłą, że myślałem, iż połamała mi wszystkie kości. Teraz myślałem o tym czy pierścień aby na pewno zadziała. Uniosła mnie z powrotem-Nie myśl, że na siniakach się skończy-teraz jednym szybkim ruchem skręciła mi kark.
Perspektywa Avy:
Czekałam na Talyora, dookoła roiło się od suchych i martwych roślin. Czarownice związane są z ziemią, czują każdą żywą roślinę, tutaj tego nie czułam, dobijało mnie to. Od zawsze kochałam przyrodę i to uczucie, każde tchnienie, każdej rośliny. Nagle usłyszałam krzyk.
-Taylor?-pchnęłam drzwi, a one zaskrzypiały-Taylor!-zbiegłam po schodach,przecisnęłam się między kolumnami i zobaczyłam wąski korytarz, ruszyłam nim w głąb katakumb, w pewnym momencie kopnęłam latarkę, podniosłam ją. Na podłodze było pełno kości i czaszek, powstrzymywałam się o wrzasku. Wyczułam obecność, czegoś co już dawno zginęło i właśnie podpija mojego chłopaka.
-Phoematos manex un domo hax fero adiuvex phoematos manex phoematos manex un domo hax fero adiuvex!
-Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!-wrzasnęła i upadła na kolana-Przestań! Przestań!-zniknęła.
-Taylor!-podbiegłam do jego ciała-Żyjesz?!Taylor!-złapałam go za rękę-Masz pierścień...dobra-otarłam łzy i złapałam za jego nogi-może cię trochę boleć, ale ty i tak teraz tego nie poczujesz-ciągnęłam go za sobą i z trudem wciągnęłam po schodach, potem było już z górki, wsadziłam zwłoki do auta, zabrałam domu. Zostawiłam Sandersa na kanapie i zabrałam się za sajgonki, które mieliśmy zjeść tego wieczoru.
*********************************************************************************
Czytasz=komentujesz!
Daje to motywacyjnego kopa w dupę,więc nie zapomnij!
SoMe&LenaX


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz