piątek, 1 maja 2015

Rozdział 24

Perspektywa Diany :
Obudziłam się w jakimś dziwnym miejscu.Miałam związane ręce i nogi mocnymi sznurami.Ledwie udało mi się wyjąć telefon.Wybrałam numer Farley.
- Halo?! - połączenie zostało przerwane.
W pewnym momencie do pomieszczenia wszedł Shasa i ten drugi.
-Kogo my tu mamy, Diana Mary Davis, 1993 w Chicago, pracuje jako dziennikarka w BBC New, to co ślicznotko, znów się spotykamy.
-Czego chcesz?!
-Potrzebuję twojej pomocy w wyplemieniu tego paskudztwa, z tego co słyszałem jesteś potężną czarownicą. -Czarownicą? Chyba cię coś pogięło.
-Cedric, pozwól tu na chwilę.
-Co znów ?
-Chyba powinieneś coś wyjaśnić swojej córci.
-Córci ?! - krzyknęłam.
-Ponawiam jej pytanie.Jak to córci ?! O ile wiem moja córka jest w Chicago z Audrey.
-Widzisz to jakieś nieporozumienie.Ja jestem człowiek z krwi i kości i powinnam się już zmywać.
-Proszę cię Cedric, takie same nazwiska, oczy, uśmiech, nie domyśliłeś się?
-Nie rozmieszaj mnie gościu mój ojciec nie żyje,a ryj i nazwiska to przypadek.
-Tak? Twój ojciec zginął 20 lat temu, prawda?
-No tak.
-Cedricu, przyłączyłeś się do mnie 20 lat temu, prawda?
-Dobra nie pierdziel tyle.Tak to moja córka,której teraz się pozbędziemy.
-Jak...co ?! Ty jesteś moim ojcem ?! Ale mój ojciec...
-Mój drogi, nie będziemy się na razie nikogo pozbywać masz jeszcze 239 czarownic do nowiu, dziewczyna zostaje.
-Nie.Jeśli ma być silniejsza ode mnie ma zniknąć tak jak mój ojciec rozumiesz ?! Ja jestem najsilniejszy na świecie.Ja !
-Dziewczyna zostaje! Przecież podczas odmiany wszystkie zginą, ta moc ją przerośnie i tak zginie więc, teraz zostaje!
-To moja córka i zrobię z nią co chcę.
-W takim razie, sam znajdź swojego ojca.
-Tak szczerze wolę,aby siedział tam gdzie jest i nie pojawiał się przez następne 100 lat,niż ty mi go znajdziesz i wróci ze zdwojoną siłą.
-Tak? Tiara już go ma i właśnie po niego jedzie, ale jak nie chcesz to nie.
Wykorzystałam tą chwilę,wzięłam szkło,rozcięłam sznury i zaczęłam uciekać.
-Ej ona nam zwiewa.
-Daj se luz, człowieku- złapał mnie za ramię i z powrotem posadził na krześle.
-Przetrzymywanie ludzi wbrew ich woli jest karalne !
-Ojej nie wiedziałem córeczko - złapał mnie za włosy i rzucił na podłogę.
-Ej, kobiety są delikatne!- do pokoju weszła Alicia.
-Coś mi się nie wydaje - wyjął broń.
-Alicia wracaj do pokoju, Cedric co ty odpierdalasz?!
-Jeśli zaraz nie zobaczę tutaj swojego tatuśka zabiję i ją i tą ogoniastą.
-Synku,schowaj to,ładnie tak witać ojca ? - do pokoju wszedł Albion.
-No,no profesorze Davis dawno się nie widzieliśmy - wymierzył we mnie bronią.
-Mój drogi chyba nie chcesz zabić własnej córki?
-Jeśli będę musiał - przyłożył mi pistolet do skroni,a następnie Alicii.
-Spróbuj tylko ruszyć Alicię-zawarczał Shasa.
-Weź ją sobie - rzucił dziewczynę na podłogę.
-Ally, wszystko w porządku? Miałaś się nie narażać, bez potrzeby -Shasa rzucił się do brunetki i z powrotem postawił ja na ziemi.
-Oj ojcze,ojcze.Gdzieś ty się ukrywał?Gdy tylko załatwię moją córunię nawet ty mnie nie powstrzymasz. - przymierzał się do strzału.
W pewnym momencie okno wybiła kobieta w czarnym kombinezonie.
-Davis ! - strzeliła do niego z pistoletu i trafiła go w ramię.
-Kurwa !- złapał się za krwawiące ramię.
-Wszystko ok? Alicia,Diana idziecie ze mną.
-Z chęcią się stąd urwę.
-Wyglądasz kwitnąco Shasa - złapała mnie i Alicię za rękę.
-Dziękuję Natasho, dawno się nie widzieliśmy, jaka szkoda, że musisz już iść.
-Ja pójdę razem z twoją narzeczoną - zniknęłyśmy z pomieszczenia.
Minęła chwila i ujrzałam nieznane mi miejsce.
-Gdzie my jesteśmy ?
-Ważne, że daleko od tamtego oblecha.My się chyba nie znamy co? Jestem Alicia -wyciągnęła do cmnie rękę.
-Diana.
-Jesteśmy w mojej bazie.Steve miał zajęte ręce,więc nie będzie nam przeszkadzał.
-Kto to Steve ? Lepsze pytanie.Kim ty jesteś ?
- Steve Rogers - mój znajomy,który raz uratował świat.Jeśli o mnie chodzi to Natasha Romanoff jestem.Inaczej Czarna Wdowa.
-Nie musicie mi się przedstawiać.Bardzo dobrze was znam.Twój ojciec to niezłe ziółko Diano.
-Nie rozumiem.Matka i wszystkie media mówiły,że zginął 20 lat temu w wypadku samochodowym,a tak naprawdę zawarł układ z Sashą.Lepsze - jest czarnoksiężnikiem,a ja czarownicą,z tego co słyszałam jestem silniejsza od niego,mój dziadek wygląda jak dwudziestolatek i mój własny tatusiek chce mnie zabić.
-Taa można się nie połapać.Zaraz wracam,a wy się rozejrzyjcie - zniknęła.
-Ej ty jesteś ta Alicia w której Niall się zakochał i płacze od tygodnia bo dała mu kosza?
-Płacze ?
-Od urodzin Liama.
-Urocze.
Udałam się gdzieś w głąb bazy.Wyjęłam telefon i zadzwoniłam do Farley.
- Halo ?
-Farley ale akcja.Mój ojciec groził,że mnie zabije,Albion se wrócił i jestem w bazie jakiejś Czarnej Wdowy z syreną.
-Poznałam takiego przystojniaka, chciałam się napić alkoholu, ale Quinn przypomniał mi o ciąży i musiałam wracać do domu.
-Serio? Ty mi gadasz o tym,że urodzisz sobie dzieciaczki,a ja miałam przyłożony pistolet do łba !
-Zostałam samotną matką dzięki za współczucie, ała...AŁA.
-Chyba sobie jaja robisz!-usłyszałaś głos Quinna.
-Prościej.Jestem czarownicą i Shasa chce mnie wykorzystać.
-...Farley!...Far, trzymaj się!
-Ta najlepiej mnie olać.
-Biep,biep,biep.
-To nie jest...-jakiś gościu złapał mnie za nadgarstek.
-Kim jesteś i co tu robisz?
-Jestem Diana Davis.
-Co robisz w mojej bazie intruzie?!Szpieg?! - złapał mnie za kurtkę i uniósł do góry. 
-Diana, a widziałaś...przepraszam co tutaj się dzieje?
-Kolejny intruz?! - puścił mnie,a złapał Alicię.
-Ej, puść mnie! Diana, zrób coś!
-Szmato puść ją! - rzuciłam się na niego ale mnie odepchnął.
-Szmatą to zaraz będzie trzeba czyścić waszą krew z podłogi.
-Zawołaj Natashę czy coś, jestem za młoda by umierać, a moja krew za cenna!
-Nie dramatyzuj - przewróciłam oczami.
- Puść je Steve.
-Natasha? Znasz tych szpiegów kanalizacyjnych?
-Nie wiem czy wiesz, ale syrenią krwią można wskrzeszać, ale nas jest coraz mniej.
-Sprowadziłaś tu syrenę?
-I czarownicę - dodałam.
-Oszalałaś?!Mówiłem ci!Daj spokój z Shasą.Mamy ważniejsze sprawy.
-One potrzebowały pomocy.
-One od teraz radzą sobie same - posłał wrogie spojrzenie Alicii.
-Gościu kim ty niby jesteś,że zachowujesz się jak bynajmniej Kapitan Ameryka.
-Bo nim jestem.Steve Rogers.Coś jeszcze?!
-Jezu zaraz normalnie tu wpadnie wojsko i antyterroryści.
-Nie mam zamiaru paprać się w sprawy z wiedźmami,syrenami,wampirami czy Shasą jasne?!
-Już za późno.Porwaliśmy jego narzeczoną,a on nie da nam spokoju.Jednym słowem nas zabije.
-Czyli nie możecie go zabić? Ewentualnie unieszkodliwić, albo delikatnie naruszyć? Mam dość tego dupka. -Kochana Shasy nie da się naruszyć,unieszkodliwić czy zabić.Jest nieśmiertelny,powinnaś o tym wiedzieć.
-Nadzieja umiera ostatnia.
Nagle usłyszałam huk i wybijanie szyby.
-Dobry,wróciłem po to co moje.
-Nie jestem przedmiotem.
-Trudno,Tiara, Jevahi, Anabelle - do pokoju weszły trzy dziewczyny, wyciągnęły przed siebie ręce i zaczęły coś szeptać, nagle nikt nie mógł się ruszyć.W pewnym momencie w mojej głowie pojawiły się dziwne literki.
-Nienawidzę cię, zniszczyłeś mi życie!-wrzasnęła Alicia i wybiegła z pokoju.
-Die Wände aus Blei, der aus Stahl FußBoden. euch zu leben unangenehm? das Buch lauert auf euch! - wypowiedziałam słowa tkwiące mi w głowie i na podłogę upadł Shasa i te wiedźmy.
-Steve pójdziesz z Dianą,a ja dorwę Alicię.Spotkamy się pod Madison Square Garden. - Romanoff zniknęła.
- Zaraz to my jesteśmy w Nowym Yorku?!
- A co myślałaś ? - złapał mnie za rękę i wybiegliśmy z budynku.
Perspektywa Natashy :
Pobiegłam za Alicią.
-Nie! Zostaw mnie! O to ty, dobra myślałam, że to jedna z tych czarownic.
-Widziałaś kiedyś rudą czarownicę w czarnym kombinezonie ze spluwami?
-Tak.
-Nie wnikam.Musimy się stąd zabierać za nim ten psychol się podniesie.
-Idźcie do miejsca gdzie już kilka razy znalazł Alicię -powiedziała jedna z czarownic i oparła się o framugę. Wyjęłam broń i wymierzyłam w nią.
-Schowaj to, nie zamierzam być waszym wrogiem, pomagam mu tylko dlatego, że ocalił moją matkę. Sądzę, że jego plan jest chory, a on jest chory psychicznie.
-Znam takie jak ty.Najpierw mówią,że nie są wrogami,a na koniec zdradzają - strzeliłam do góry,a kula utknęła w suficie.
-Tak, nie wysilaj się na ufanie, osobą, które są zmuszone do pracy z Shasą, powinnam go teraz, tu zawołać, żeby wziął sobie Alicię i coś z tobą zrobił, a tego nie robię, tak?
-Nie jestem wampirem czy wilkołakiem i nic mi nie zrobi,a ty możesz nie zdążyć go zwołać - przyłożyłam jej pistolet do skroni - Dowód poproszę.
-Dowód? Myślisz, że dlaczego ja, Anabelle i Jevahi chodzą wolno, a on nadal leży na ziemi? My trzymamy go w stanie osłupienia, żebyście zdążyli na pewno uciec.
-Niech będzie.Alicia zostajesz czy uciekasz?
-Jeśli ten dupek ma się zaraz podnieść i zabrać do domu, to mnie tu nie ma!
-Dobra,trzymaj się - złapałam ją za rękę,wybiłam szybę i wyskoczyłyśmy przez okno.
Po chwili znalazłyśmy się na ziemi.
-I jak?
-A tam, miałam tylko wrażenie, że zaraz umrzemy, nie wyskakuję codziennie przez okno.
-Gdybym nie robiła tego parę razy wcześniej już bym nie żyła.A wy na co się gapicie? - spojrzałam na tłum ludzi - Nic ciekawego.Już was tu nie ma. - rozbiegli się.
-Wolisz metro czy coś ostrzejszego?
-Wszystko jedno.
-Może lepiej metro.
Udałyśmy się do metra.Nagle przyszedł kontroler.
-Bilet pani ma ? - zwrócił się do Alicii.
-Yyyy...nie..
-A to niby czemu - zaczął ją szarpać.
-Może pan przestać?To boli!
-Ojej jakaś ty wrażliwa.I po co się jeździ na gapę suko ? - uderzył ją w twarz.
-Kto pana zatrudnił ?!
-A co też chcesz oberwać ???!
-Z chęcią - wykręciłam mu rękę,kopnęłam go w krocze i przewaliłam na ziemię.
-Jesteśmy już chyba na miejscu.Wszystko ok?
-Czekaj-kopnęła kanara w brzuch -Teraz możemy iść.
-Ale mu dołożyłaś - zaśmiałam się.
-Taa, ma farta,że nie założyłam dzisiaj szpilek.
-Hahaha.Dobra idziemy pod umówione miejsce.Steve pewnie już tam jest
 Podeszłyśmy pod Madison Square Garden.
-No,no i co dalej ? - spytał Ameryka.
-Shasa chce odzyskać Williams,a Cendric zabić Davis.
-Brawo,a my co mamy zrobić?Prywatna ochrona tych lasek?
-STOP.Ja mam swoje życie.Jestem dziennikarką i muszę jechać z One Direction w trasę.
-Dobra wracaj sobie do domu ale nie przyjdę na twój pogrzeb.
Nagle zadzwonił telefon.
-Przepraszam, muszę to odebrać.
-Halo?Tu Niall.Chcę cię przeprosić za tą akcję w urodziny Liama.
-Dobrze,nic się nie stało.To wszystko?
-Umówisz się ze mną?
Alicia zmierzyła mnie wzrokiem.
-Jeśli chcesz zginąć to proszę.
-Wybacz Niall ale nie - rozłączyła go.
-Co za natręt.
-Chyba nie masz zamiaru mu o wszystkim powiedzieć?! - warknął Ameryka.
-Może mam! Jest dla mnie ważny i powinien wiedzieć.
-Dosyć tego.Williams kupujemy bilety i wracamy do Londnu?
-Tak.Nie jestem,ani własnością Shasy,ani waszą!
-Nigdzie nie idziecie! - Dianę przewrócił na ziemię,a Alicię uniósł do góry.
-Co ty robisz?
-Spokój.Zadzwonię do mojego kumpla,który wyczai nam jakąś miejscówkę na chwilę obecną.
-Puść mnie! - zaczęła się szarpać.
-Skarbie,rób co chcesz ale wiedz,że syreni śpiew na mnie nie działa.
-Dzwoń Romanoff za nim ten idiota się tu pojawi - pociągnął syrenę za sobą.
-Skoro mogę robić co chcę,to mnie puszczaj.Wracam do domu.
-Nie wydaje mi się.
-Przecież,mam sobie poradzić z Shasą sama,więc czego jeszcze chcesz?
-To zapierdalaj do tego mordercy i patrz jak z jego rąk ginie tysiące stworzeń.
-Puść mnie w takim razie.
-Pierdolona szmata.
-Ała!A ty co niby lepszy jesteś?Ktoś ci się sprzeciwi to od razu wpierdziel,tak? - wycedziła przez zaciśnięte zęby.
-Kurwa laleczka z porcelany się znalazła.
-Wiesz co? Masz rację, jak mogłam, zabij mnie najlepiej, bo ta szmata, którą jestem, nie zasługuje na życie-podniosła z ziemi popękaną butelkę po piwie i przyłożyła sobie do brzucha najostrzejsze miejsce.Po drugiej stroni nie będę musiała uciekać, przed nikim, nie będę musiała słuchać nikogo, bedę wolna od takich jak ty czy Shasa!
-Masz rację,potnij się.O jednego samobójcę mniej.Idziesz czy zostajesz Davis?
-Dziękuję za przyznanie mi racji -rzuciła butelką o ziemię i wsiadła do najbliższej taksówki - Adios!
-W sumie nie chcę narażać się na tatuśka.Pójdę z wami.
-Jedyna mądra - złapałam za telefon i zadzwoniłam do kumpla.
-Nick załatwił nam domek na uboczu miasta.
Nagle Diana upadła na ziemię.
- Dostałam wiadomość od Albiona.Cendric nas szuka.
Perspektywa Klausa:
Wróciłem do domu, sprawa z dziwnym zachowaniem Farley zupełnie zbiła mnie z tropu i nie miałem ochoty topić smutków w piwie, tak jak robi to mój brat. Drzwi wejściowe były otwarte.
-Farley? Jesteś?-zawołałem, nie odzywała się. Wszedłem do środka, salon i kuchnia stały puste, szybko wbiegłem na górę-Farley?-złapałem za klamkę sypialni, nacisnąłem klamkę i pchnąłem drzwi. Szafka z ubraniami była otwarta, wszystkie ubrania zniknęły. Nie wierzyłem w to co widzę. Moją uwagę przykuła ramka, z naszym wspólnym zdjęciem, leżała rozbita na ziemi.
Podszedłem do szkła, pozbierałem je i wyrzuciłem do kosza, zdjęcie odłożyłem na komodę. Nagle z łóżka spadł, jakiś mały przedmiot. Stanąłem jak słup i przyglądałem się podłodze w szukaniu przedmiotu, nagle na panelach zabłyszczała, mała, złota obrączka. Podniosłem ją, zacząłem obracać między palcami, nogi mi się ugięły i opadłem na łóżko. Miałem wrażenie, jakby tysiące wykałaczek, zostało wbitych w moje już od dawna nie bijące serce. Położyłem ją na zdjęciu, podparłem łokcie na kolanach i schowałem twarz w dłoniach. Oczy mi się zeszkliły, a palce zaczęły drżeć, każdy najmniejszy fragment mojego ciała, został sparaliżowany i czekał tylko, aż Farley pojawi się w drzwiach i powie że to żart. Po mojej głowie cały czas chodziło pytanie, dlaczego? Nigdy nie mówiła, że jest jej ze mną źle, że coś jej przeszkadza.
Nie to nie może być prawda. Złapałem wazon z kwiatami, które nie tak dawno dałem swojej wybrance i rozbiłem go o podłogę. Wstałem podszedłem do komody i jednym ruchem ją przewróciłem, jej szczątkami rzuciłem w szybę, która się rozbiła. Nie poprzestając na tym, podarłem stos poduszek, leżących na łóżku, pozrzucałem wszystkie obrazy ze ścian. Podszedłem do lustra, podniosłem na nie rękę i zobaczyłem przyklejone na nie zdjęcie Farley. Zrobiłem je jej rok temu, w tym hotelu przy plaży, która tak jej się podobała. Upadłem na ziemię i zacząłem się cofać, uderzyłem plecami o ścianę, wróciły wszystkie wspomnienia. Ukryłem twarz w dłoniach. Chciałem już tylko zniknąć, albo chociaż umrzeć, ale nie potrafię, na świecie został tylko jeden sztylet, w dodatku nikt nie widział go od 320 lat. Podniosłem się i powlokłem do kuchni, złapałem wódkę i piłem ją prosto z gwinta. Rozbiłem ją na podłodze i zacząłem snuć się po opustoszałych ulicach. Nagle podszedł do mnie Damon.

-Stary co ty sobie zrobiłeś?-ktoś w końcu zauważył moje pijaństwo. Podszedł bliżej i podparł mnie na sobie, tak, że przestałem mieć tak straszne kiwać na boki.
-Zostawiła mnie-wymamrotałem- Farley mnie zostawiła.
-Chodź, nie będziesz chodził w takim stanie po ulicy-powiedział i zabrał mnie do domu.
*******************************************************************************
Czytam=Komentuję
SoMe&LenaX

2 komentarze:

  1. Hej :* dopiero zaczynam czytać tego bloga i przyznam szczerze ze naprawdę świetne opowiadanie, będę na sto procent czytać + dodaje się do obserwatorów :) aaaa i bym zapomniała mam do cb prozbe wpadniesz na bloga Koleżanki :) te opowiadanie jest super serio polecam :)
    http://rose-abducted.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń